Matterhorn można z powodzeniem postawić w paryskim Sèvres. Tak przecież rysują góry dzieci, nawet jeśli nigdy nie widziały… Szczytu z zadartym nosem – symbolu Zermatt, Wallis i całej Szwajcarii.
Czerwony wagonik kolejki Zermatt-Bahn podąża głębokim wąwozem Mattertal. Podróż z Brig w dolinie Rodanu do Zermatt trwa nieco ponad godzinę. Elektryczna kolejka wspina się w tym czasie niemal kilometr w górę, na wysokość 1600 metrów. Na tle nieba rysują się pokryte wiecznym śniegiem granie. Echo niesie dźwięk dzwonów z wieży maleńkiego kościoła w St. Niklaus, który pociąg mija dotykając nieledwie jego ścian. Nieopodal stacji w Täsch, na wielkim parkingu, stoją ciasno stłoczone auta. Dalej nie mają wjazdu. Zermatt ma bowiem status car-free. W wagoniku robi się więc tłoczniej. Kilka minut później pociąg mija lądowisko dla helikopterów i wjeżdża między zabudowania słynnego kurortu.
Menu w kanji
Z peronu wychodzę na rozległy plac, gdzie na podróżnych oczekują zabawne kanciaste pojazdy. Napędzane elektrycznie samochodziki to taksówki miejskich korporacji oraz poszczególnych hoteli. Transport gości i ich bagażu ze stacji wliczony jest w koszty pobytu. Kto nie chce z nich korzystać może pojechać dorożką, stylowym dyliżansem lub po prostu pójść piechotą. Ciasne uliczki tętnią życiem. Spacerowicze, alpiniści, narciarze… Powietrze jest czyste i widoków nie przesłania smog. Tylko charakterystycznie klekoczą elektryczne taksówki. Kierowcy twierdzą, że hałas ostrzega pieszych i rowerzystów, bo klaksonów się nie używa. Ponadto, pudełkowate pojazdy są wąskie i wjeżdżają bez trudu w najciaśniejsze nawet zaułki. W miasteczku można policzyć na palcach jednej ręki budynki, które nie są hotelami lub pensjonatami. Bez sklepów w przyziemiach, w większości o luksusowym charakterze lub takich, w których sprzedaje się słynne scyzoryki firmy Victorinox oraz dzwonki alpejskich krów. Trafić do sklepu z pamiątkami lub jubilerskiego jest łatwo. Znaleźć spożywczy – prawdziwa sztuka.
Na każdym kroku spotyka się bary, puby i restauracje. Nie należą do rzadkości tablice, na których – jak w przypadku restauracji La Cachette – tylko nazwa napisana jest łacińskimi literami. Menu składa się ze znaków… kanji. Napisy po japońsku spotyka się w Zermatt na każdym kroku, na stacji, w witrynach sklepów, na planach i w folderach. Nic dziwnego, goście z wyspy na Pacyfiku upodobali sobie już dawno szwajcarskie kurorty. Mają Fujiyamę, ale jej stożek wydaje się dość łagodny w porównaniu z urwistą piramidą Matterhornu.
Szklana góra
Na placu z kościołem uwagę od architektury odwraca charakterystycznie zakrzywiona sylwetka Matterhornu, stercząca niemal tuż nad dachami domów. Widok z tej perspektywy jest najbardziej znany. Skalne urwiska wschodniej ściany są zawsze przyprószone śniegiem. Po prawej stronie ogranicza je skierowana ku kurortowi krawędź grani Hörnli. Tędy w 1865 roku wdarli się na wierzchołek pierwsi zdobywcy (czytaj jak to było). Tędy wiedzie najpopularniejsza z dwóch względnie łatwych dróg na szczyt.
Zimą na Matterhorn próbują wchodzić tylko nieliczni alpiniści z dużą praktyką i to z reguły północną ścianą. Krucha skała jest wówczas lepiej związana stwardniałym śniegiem i lodem (za sezon zimowy przyjmuje się okres od połowy grudnia do połowy marca). Czas turystycznych wejść nadchodzi w lipcu i kończy się w połowie września. W tym okresie, rankiem każdego pogodnego dnia, ze schroniska Hörnli wyrusza na szczyt co najmniej setka odważnych. Jak bajkowa szklana góra, Matterhorn kusi śmiałków. Idą więc samodzielnie lub pod opieką przewodników, nie zrażając się tym, że góra stale pobiera haracz w postaci ludzkiego życia. Przez sto pięćdziesiąt lat, na jej stokach ponad czterysta razy doszło do wypadku.
Krótki pobyt w Zermatt nie daje szans na odbycie wspinaczki. Na pociechę pozostaje dostępny linowymi kolejkami Klein Matterhorn (3882 m). Żeby nań dotrzeć trzeba się dwa razy przesiąść z wagonika do wagonika, przemierzyć wykuty w skale tunel, szyb porównywalny z klatką schodową 20. piętrowego wieżowca pokonać… windą, a wreszcie krętymi, metalowymi schodami wydostać się na wierzchołkową gloriettę. W ciągu trzech kwadransów znajduję się 2300 metrów wyżej ponad Zermatt. Jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do wysokości powinien robić na stacjach pośrednich dłuższe przerwy. Ominą go zawroty głowy i ewentualne trudności z oddychaniem, spowodowane zmianą ciśnienia.
Spod ramion ukrzyżowanego Chrystusa, Matterhorn wygląda jak mnich. Panorama Alp w tym rejonie jest szczególnie interesująca gdyż obejmuje większość czterotysięczników. Nieco w lewo od Matterhornu, rozpościera się w oddali masyw Mont Blanc (4807 m). Biała Góra nie wyróżnia się specjalnie. Znacznie efektowniejszy jest przykryty lodowcową czapą Grand Combin (4314 m). W panoramie na wschód dominuje z kolei najbliższy sąsiad – Breithorn (4146 m), na który wchodzi właśnie związana liną grupa wspinaczy. Maleńkie kolorowe postacie poruszają się szybko w kierunku kopuły szczytowej. Na lewo od nich opadają zaśnieżone urwiska, u podnóża których zieją otwory szczelin jednego z jęzorów lodowca Theodul. Z zadumy wyrywa mnie ostry ból. Silny podmuch wiatru uderza w twarz kawałkami lodowej szreni jaka zazwyczaj pokrywa ramiona krzyża.
W trzewiach lodowca
Spod skalnego czuba Klein Matterhornu spływa na szwajcarską stronę lodowiec Theodul. Woda wytapiana z zachodniego jęzora lodowca zasila Schwarzsee, przez co tafla jeziora w słońcu przybiera mętną barwę. Zielonkawy odcień zawdzięcza znajdującym się na dnie pokładom serpentynitu. Wieczorem gdy słońce już tu nie zagląda, jezioro staje się rzeczywiście czarne. Górne partie lodowca stanowią najwyżej położony w Europie całoroczny teren narciarski.
Szczególną atrakcją jest grota, którą wykuto jakieś 250 metrów od górnej stacji kolejki. Ten twór poszerza pulę rekordów Szwajcarii, bo grota jest najwyżej położoną w Europie. Przez 2 miesiące, 8 ludzi wycinało ręcznymi piłami tunel w głąb lodowca. Korytarz ma około 200 metrów długości i prowadzi do centralnej komory. Usunięto stąd 6 tysięcy m3. lodu aby urządzić ekspozycję wyposażenia alpinistycznego i sprzętu służb ratowniczych. Nad głową jest około 12, a pod stopami 15 metrów lodowca. Podświetlone kolorowymi reflektorami nisze zdobią pingwiny i polarne misie. Kiczowate rzeźby wykuwa się z wycinanych na miejscu bloków czystego lodu. Stropy lśnią tysiącami iskierek, a niebieskawe oświetlenie podkreśla teatralny nastrój. Zdaniem twórców zwiedzanie jest całkowicie bezpieczne, bo ruchy lodowca są w tym miejscu niewielkie – około 5 cm na rok.
Niczym Andy Warhol
Czekając na kurs wagonika w dół piję w snack-barze herbatę, patrząc z żalem jak kolejna grupa zakłada uprzęże i zmierza na szczyt Breithornu. Na pociechę mam widoki na Matterhorn (4478 m), Weisshorn (4505 m) oraz grupę Monte Rosa (Dufourspitze, 4634 m), rysujące się na tle bezchmurnego nieba. Zmierzam ku stacji kolejowej, spokojnie już oglądając miasteczko. Dochodzę do wniosku, że sylwetka góry jest najcenniejszym towarem jaki ma Zermatt. I sprzedaje się znakomicie. Wystarczy wspomnieć, że kanton Wallis (Valais) i kurort używają sylwetki Matterhornu jako swojego logo. Na magnetycznych kartach dla narciarzy eksploatowany jest motyw skalnej piramidy. Góra trafiła na etykiety pudełek z zapałkami i od dwustu lat wykorzystywana jest w posterach.
Zdjęcia z różnych pór roku zdobią wnętrza kafejek, kolejowe wagony i niezliczone foldery rozsyłane po świecie. Wszystkie pomysły przebił właściciel sklepu z zegarkami w Crans Montana (też znanym walliskim kurorcie, głównie z racji tamtejszego pola golfowego). W witrynie umieścił dziewięciopolowy kaseton z różnokolorowymi sylwetkami góry. Przypominają dzieło Andy Warhola z wizerunkiem Marylin Monroe, a otacza je biżuteria.
INFO
www.zermatt.ch
W nieco zmienionej formie, tekst był publikowany w magazynie „Podróże” (2000)
0 komentarzy dotyczących “Szwajcaria / Zermatt – Matterhorn, idealna góra”