„Großglockner króluje nad naszą ziemią” – pisał Jakob Lorber, XIX-wieczny poeta, mistyk i wizjoner. Łatwo ulec egzaltacji opiewając najwyższą górę ojczystego kraju. Jednak Großglockner (3798 m) w pełni na to zasługuje. Pośród trzytysięczników jakich wiele w austriackich Alpach, wyróżnia się sylwetką i wysokością. Prawdziwie królewska to góra.
W grupie Großglocknera w Wysokich Taurach zbiegają się granice trzech krajów związkowych Austrii: Kraju Salzburskiego, Karyntii i Tyrolu. Wierzchołek dzielą między siebie Karyntia i Tyrol, a ściślej mówiąc, wschodnia jego enklawa – Osttirol. Wspaniale widać go z podszczytowej restauracji na popularnym wśród narciarzy Kitzsteinhornie i z Shareka, kulminacji terenów narciarskich na lodowcu Mölltaler. Jednak największy respekt budzi widok na Großglockner z wioski Heiligenblut. Strzelista wieża gotyckiego kościoła św. Wincentego rysuje się zdecydowanie na tle jego zaśnieżonych stoków. Ten pejzaż, oprócz sztucznych kryształów Swarovskiego i Red Bulla należy do austriackich wizytówek. Zapewne właśnie mieszkańcom Heiligenblut góra zawdzięcza nazwę – Wielki Dzwonnik. Rzeczywiście przypomina dzwon, ale w nazwie brzmi także echo zawodzącego na graniach wiatru, łoskot spadających w dolinę lawin i huk otwierających się lodowcowych szczelin.
W ślady Jego Eminencji
Widok prowokuje. Budzi chęć wyjścia na szczyt. Nic więc dziwnego, że na przełomie XVII i XVIII wieku, w epoce podboju Alp, zapragnął się z nią zmierzyć również jeden z książąt kościoła, biskup Franz-Xaver von Salm-Raifferscheid. Dostojnik sfinansował wyprawy, które doprowadziły do zdobycia góry. Wyruszono z Heiligenblut. Choć cel był widoczny, nie poszło łatwo. Pierwsza wyprawa w 1799 roku załamała się na przepaścistej, wąskiej grani Kleinglocknera. Uczestniczył w niej również mecenas przedsięwzięcia. Jednak opuściły go siły i dotarł do wysokości 2750 m. Wykorzystując naturalną niszę pod skałami urządzono dla niego kamienno-drewniany schron, który służył podejmującym podobne wyzwanie jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Ślady schronu są widoczne do dziś, a wzniesione 100 lat później schronisko (najstarsze w tej części Alp, na wysokości 2644 m) nosi imię hierarchy.
Do kolejnej próby przygotowano się jeszcze sumienniej. Uczestniczyło w niej ponad 60 osób, w tym aż 47 miejscowych przewodników i cieśli, którzy zakładali drabiny i stopnie w trudniejszych miejscach. Widać patron kościoła z Heiligenblut, św. Wincenty pobłogosławił wyprawie, gdyż 28 lipca 1800 roku na szczyt dotarło pięciu śmiałków: dwaj przewodnicy z Heiligenblut – bracia Klotz, dwóch cieśli i duchowny o nazwisku Horasch.
Zdobywając wierzchołek zakłócili na dobre sen alpejskiego olbrzyma. Coraz więcej turystów i wpinaczy wdziera się odtąd na szczyt. Różnymi drogami, latem i zimą. Jednego z najbardziej spektakularnych wejść dokonał już w 1876 roku, w towarzystwie przewodników z Heiligenblut, Alfred Markgraf Pallavicini. Z przełączki oddzielającej główny wierzchołek od Kleinglocknera opada na wschód stromy, wypełniony wiecznym śniegiem i lodem żleb. Trzeba tam pokonać 600 metrów różnicy poziomów i 55 stopni nachylenia. Dla uczczenia zdobywcy, żleb nazwano Pallavicinirinne. W 1961 roku zjechali nim pierwsi narciarze, prosto na lodowiec Pasterze. Pierwsza kobieta – dopiero w 2003 roku. Dziś, żleb jest celem dla rzeszy fanów lodowej wspinaczki oraz ekstremalnych zjazdów narciarskich.
Potrzeba aklimatyzacji
Droga pierwszych zdobywców uchodzi natomiast za klasyczną. Najtrudniejszy fragment (grań Kleinglocknera oraz Glocknersharte, przełączkę między wierzchołkami zabezpiecza stalowa lina i stalowe pręty. Łatwo się z nich asekurować, więc tysiące ludzi właśnie tędy wchodzą na szczyt.
Na wycieczkę najlepiej przeznaczyć trzy dni, jeśli startuje się z Heiligenblut lub z Kals we Wschodnim Tyrolu. W obu przypadkach najlepiej zatrzymać się na nocleg w Salmhütte. Wędrując z Kraju Salzburskiego punktem wyjścia jest tak naprawdę Rudolfshütte – górski hotel w grupie Granatspitze. Do tego dużego, luksusowego w istocie schroniska, dojeżdża się wyciągiem, ale dalej nie ma zmiłuj się. Jest to zdecydowanie najcięższy, bo najdalszy wariant. Najlepiej przeznaczyć więc na jego realizację cztery dni. Z powrotem na salzburską stronę Taurów nie będzie problemu. Przecina je bowiem autostrada z Lienzu do Mittersil. A przekuty pod nimi Tauerntunnel skraca wydatnie czas podróży.
W rejonie Großglocknera jest sporo schronisk. Na podszczytowej grani, na Adlersruhe znajduje się najwyżej położone w Austrii schronisko: Erzherzog-Johann-Hütte (3454 m). Nocleg w nim jest pociągający, bo wysoko i widokowo, szczególnie pięknie o wschodzie lub zachodzie słońca. Ponadto na szczyt bardzo blisko – wystarczą 2 godziny żeby dojść do celu. Ale u wielu osób pojawiają się na tej wysokości problemy ze spaniem i bóle głowy. Chociaż bowiem król Wysokich Taurów nie jest czterotysięcznikiem, stawia przed turystą wymagania niemniejsze niż jego w pełni czterotysięczni bracia. Potrzeba aklimatyzacji. Najlepiej zyskuje się ją w poprzedzających atak szczytowy dniach i podczas noclegów w mijanych schroniskach. Dlatego nie warto się spieszyć. Nie warto również ryzykować nieprzespanej nocy, nawet po zdobyciu szczytu. Odpoczynek i nocleg będą przyjemniejsze w niżej położonym obiekcie. Osobiście polecam Stüdlhütte.
Cesarski krzyż
Wszystkie warianty prowadzą ku kluczowemu fragmentowi klasycznej drogi. To typowy Klettersteig, odpowiednik włoskiej via ferraty, czyli drogi z żelaznymi (w praktyce stalowymi) zabezpieczeniami. Jest silnie eksponowany. Przepaści powodują skok adrenaliny. Rozległe widoki przyprawiają o zawrót głowy. Wierzchołek natomiast jest „nieco” tatrzański. Latem zaściełają go ogromne granitowe bloki. Zimą śnieżno-lodowe nawisy. Wieńczy go potężny złocisty krzyż. Krzyże spotykamy w Alpach na każdym prawie wierzchołku. Ten jednak jest wyjątkowo imponujący, godny nazwy Keiserkreuz (krzyż cesarski). Wystawiony w 25. rocznicę małżeństwa cesarza Franciszka Józefa z Elżbietą Bawarską (Sissi), waży 350 kg. Umocowano go żeliwnymi łańcuchami, niczym kotwicę flagowego żaglowca imperium. Na szczyt wyniesiono go w częściach i dopiero na górze zmontowano. Pracowało nad tym wielu ludzi. Wyprawa była przedsięwzięciem nie mniejszym niż zdobycie szczytu. W 2000 roku, w dwusetną rocznicę pierwszego wejścia na Großglockner, zdjęto krzyż. Szybko i sprawnie, bo z pomocą helikoptera. Oczyszczony w Lienzu (stolica Osttirolu) odzyskał dawny blask i zachwycająco lśni w słońcu.
Zgodnie z kultywowanym w austriackich Alpach obyczajem zdobycie szczytu kwituje uścisk dłoni i pozdrowienie: „Berg Heil!” Niech żyją góry! Chwała górom! Jest w tym pozdrowieniu ważny podtekst – życzenie szczęśliwego powrotu. Z każdej góry trzeba przecież zejść. A to wymaga koncentracji i rozważnego rozłożenia sił. Rozwagi natomiast brakuje wielu turystom. Poczułem się trochę dotknięty, gdy w broszurze poświęconej szlakom w rejonie szczytu przeczytałem, że w ostatnich latach pojawia się coraz więcej turystów z Europy Środkowo Wschodniej, a to pociąga za sobą coraz więcej wypadków. Chociaż o informacje coraz łatwiej, świadomość górskich niebezpieczeństw wcale nie rośnie. Media zachłystują się faktem zdobywania najwyższych nawet gór przez postacie wprawdzie popularne, ale pozbawione górskiego doświadczenia. Bohaterowie takich show ukrywają zazwyczaj fakt ciężkiej pracy specjalistycznych ekip, które ich na szczyt wyprowadziły. O aklimatyzacji, niezbędnym wyposażeniu i zasadach zachowania w górach mówi się niewiele. Na Großglocknerze widziałem naszych braci, Węgrów. Szli bez przewodnika. Sprzętu wystarczyłoby im wprawdzie na zdobywanie północnej ściany Matterhornu, tyle tylko, że nie bardzo sobie z nim radzili. Wisieli na plączących się linach i czuć było rosnące napięcie. Tarasowali drogę innym. Trudno. Przede wszystkim jednak tracili siły, a to stwarzało niebezpieczną dla nich samych sytuację. Radzę więc nie oszczędzać, i na alpejskie olbrzymy chodzić z przewodnikiem. Bezpieczniej i ciekawiej.
Góra mocy
Zwłaszcza na nartach. W praktyce zresztą, wcale nie zimą, tylko w maju. Dopiero bowiem wiosną – od przełomu marca i kwietnia do połowy czerwca warunki śniegowe stają się w Alpach na tyle stabilne, że można myśleć o poważniejszych eskapadach. Niektóre z zamkniętych na zimę schronisk otwierają wówczas podwoje dla miłośników skitouringu. Należy do nich wspomniane wcześniej Stüdlhütte. Budynek wznosi się na wysokości 2801 m, w siodle na grani opadającej z wierzchołka na południowy zachód, na stronę Osttirolu. Nazwa upamiętnia praskiego kupca i alpinistę, założyciela pierwszego we Wschodnim Tyrolu zrzeszenia przewodnickiego.
W zasadzie są dwa budynki. Stare schronisko z 1868 roku – typowy, kamienny budynek, służący teraz za schronienie zimą, gdy na miejscu nie ma gospodarza. Obok wznosi się nowy budynek z lat 90. XX wieku. Ileż było o nie krzyku… Nowatorski projekt podzielił miłośników gór. Krytycy twierdzili, że obiekt zbyt odbiega kształtem od tradycyjnych obiektów i zeszpeci góry. Zwolennicy ripostowali, że najważniejsze są przewidziane w nim ekologiczne rozwiązania. Schronisko jednak powstało. Ma dach pokryty panelami baterii słonecznych, zamknięty obieg wody i własną oczyszczalnię ścieków. Żadne z tych urządzeń nie hałasuje. Rzeczywiście, budynek wygląda nieco kosmicznie. Ale panuje w nim znakomita atmosfera o jakiej najczęściej czyta się już tylko we wspomnieniach sprzed wieku. Trudno też nie pochwalić menu złożonego ze smacznych, pomysłowych dań, z zupą z siana (Heusuppe) na czele. Jak ona rozgrzewa i smakuje… A do tego pachnie suszonymi kwiatami z alpejskiej łąki. Czyż to nie wspaniałe? Brawa dla gospodarza, Georga Oberlohra z Kals!
Tak się złożyło, że wychodząc już kilka razy na szczyt, szedłem zawsze w towarzystwie przewodnika o imieniu Peter. Byli to różni Peterowie, a poza imieniem łączyło ich doświadczenie. Bywali na wierzchołku po mniej więcej czterysta razy! Jeden z nich powiedział mi, że na Großglocknerze panują wyjątkowe warunki, ponieważ koncentruje się tam energia. Czakram? Góra mocy? Pewnego razu Peter prowadził nawet na szczyt gościa z Wiednia, eksperta od geomancji. – Nie potwierdził, ani nie zaprzeczył tej famie – opowiadał Peter. – Ale czuł się znakomicie. Ja – dodał Peter – ilekroć tu wchodzę, też nabieram sił. Może więc coś w tym jest?! Berg Hail!
INFO
www.nationalpark-hohetauern.at
Pełne informacje o schroniskach na stronach austriackiego Alpenverein: www.alpenverein.at
Strony domowe wspomnianych schronisk wg schematu: http://www.nazwa.at
Wszystko o tunelach: www.asfinag.at
Wycieczka na szczyt z przewodnikiem kosztuje średnio 250 EUR. Najlepiej wcześniej się umówić (telefonicznie lub mailem) korzystając z adresów zrzeszeń podanych na oficjalnych stronach miejscowości położonych wokół masywu.
Tekst był publikowany na łamach magazynu „Poznaj Świat” (2007), wtórnie w przewodniku onet.pl
Świetny tekst 🙂
PolubieniePolubienie