Walijczycy podkreślają z dumą, że mają najwięcej zamków na świecie.
Na walijskim skrawku Zjednoczonego Królestwa zachowały się mury blisko pięciuset twierdz. Zresztą nie tylko zamków, ale również obwarowanych opactw. Przy niewielkim stosunkowo terytorium oznacza to, że budowle obronne spotyka się niemal na każdym kroku. Fascynuje mnie, że są dokładnie takie, jak wyobrażałem sobie rycerskie siedziby w dzieciństwie. Gdy patrzę na potężne mury z kamienia otoczone fosami, baszty, bramy i mosty, przychodzą mi na myśl legendy o Królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu.
Normańska spuścizna
Kontemplację przerywa krzyk mew. Krążą nad murami i bacznie obserwują zwiedzających, czyhając na łatwy żer. Widać równie chętnie polują na ryby jak i na okruchy. Skąd ich tak wiele? Około VII wieku Walia podzielona była na szereg zwalczających się niewielkich królestw. Na przełomie X i XI stulecia opanowali ją Normanowie. Paradoksalnie, im właśnie Walia zawdzięcza arcydzieła obronnej architektury. Miejscowi feudałowie rozbudowywali swoje rodowe gniazda. Napotykający na opór najeźdźcy, wznosili własne warownie. Od morza łatwiej było się dostać do Walii niż przez ciągnące od Chester po Cardiff góry. Choć malownicze, stanowiły zawsze przeszkodę dla najeźdźców. Podboju dokonywano więc od strony morza i na wybrzeżu wznoszono najważniejsze zamki.
Na wiek XI przypada też rozwój arturiańskiej legendy w literaturze. Chociaż wzoru postaci Króla Artura poszukiwano nie tylko wśród bohaterów walczących na tym terenie pięć stuleci wcześniej, ale również w Kornwalii i w okolicach Londynu.
Pod koniec XIII wieku, Edward I (z normańskiej dynastii) jednoczył siłą wyspiarzy pod angielskim berłem. Wznosząc zamki zacisnął na walijskim gardle kamienny pierścień. Stosunki między najeźdźcami, a autochtonami unormowały się w ciągu wieków. Zamki utraciły w tym czasie militarne znaczenie i zeszły do roli arystokratycznych siedzib z mroczną przeszłością. Kosztowne w utrzymaniu, popadały w ruinę. Niektóre przeżyły renesans w epoce romantyzmu. Ale nie wszystkie, bo nawet hołdując modzie, łatwiej było wznieść stylizowany dwór niż restaurować twierdzę sprzed wieków. Tak czy owak, mroczna rezydencja z gniazdami nietoperzy, doskonale pasowała do literackiego wzorca świata.
Pod czerwonym smokiem
W tym czasie Walia wkroczyła w okres gospodarczego rozkwitu. Źródłem bogactwa stało się czarne złoto – węgiel. Pojawiły się kopalniane szyby, dymy zasnuły krajobraz. Wytrzebiono lasy. Pojawiły się hałdy. Rozkwitł natomiast handel i rozrosły porty. Pod koniec XIX wieku, Cardiff stało się obok Nowego Jorku i Londynu najbogatszym miastem portowym świata. W szczytowym okresie zawijało tutaj ponad tysiąc statków tygodniowo. Miasto nabrało charakteru kosmopolitycznego. Wielu kupców i marynarzy osiedliło się w nim na stałe.
W ekskluzywnej dzielnicy zbudowanej współcześnie na miejscu niepotrzebnego już portu, mieszkają ich potomkowie, przedstawiciele ponad pięćdziesięciu nacji. W Cardiff jest ich nawet więcej. A to w związku z emigracją zarobkową z naszej części Europy. Liczną grupę stanowią Polacy. Pracują w hotelach, restauracjach, sklepach… wszędzie. Głównie kobiety. Łatwo je rozpoznać zanim się odezwą. Po… urodzie. Przybyszów jest tak wielu, że ciśnie się na usta pytanie: czy ktoś tu jeszcze mówi po angielsku?
O walijski z oczywistych względów lepiej nie pytać. Język o celtyckich korzeniach z gardłowymi dźwiękami bez samogłosek, nie budzi skojarzeń. Chociaż, uważnie się wsłuchując, można odnaleźć słowa pochodzenia łacińskiego: mil – tysiąc, mor – morze, sant – święty. Ostatnio, może w odpowiedzi na przypływ emigrantów, a może po to by zamanifestować zadawnioną niechęć do Anglików, walijski staje się modny. Posługuje się nim znowu około 25% Walijczyków. Chętnie uczy się młodzież. Nadają walijskie radiostacje, chociaż co ciekawe, ich repertuar muzyczny nie odbiega od międzynarodowych standardów. Odnoszę nawet wrażenie, że celtycka muzyka bardziej jest popularna u nas. Zresztą i tak skuteczniej lansują ją Irlandczycy i kojarzy się głównie z Zieloną Wyspą.
Wszędzie za to, nie tylko na zamkowych wieżach, łopoce na wietrze czerwony smok na biało-zielonym sztandarze. Godło Walii.
Croeso i Cymru
Witamy w Walii. Jak wiele dumnych ale małych i pozbawionych państwowości narodów, Walijczycy na każdym kroku podkreślają swoją tożsamość. Pod niebiosa wynoszą dokonania, puszą bogactwem przodków. Tak jest w Cardiff, gdzie stary port przekształcono w luksusową dzielnicę. Po referendum w 1997 roku wzniesiono tam na wskroś nowoczesny budynek narodowego parlamentu. Z drewna, kamieni i szkła, wszystko z lokalnych surowców. Pobliski teatr, fakturą murów nawiązuje do struktury nadmorskich klifów. Nieco dalej luksusowy hotel przyciąga wzrok oryginalną konstrukcją dachu, kojarząc z rozpiętym na wietrze żaglem i z rozpostartymi skrzydłami mewy. Każdy z tych budynków jest wyrafinowanym dziełem nowoczesnej architektury. Ale łącznie z zabytkową XIX-wieczną ceglaną giełdą, tworzą kosztowną, acz nieprzemyślaną kompozycję.
W Swansea, również portowym i przemysłowym mieście, nie chciałbym spędzać wakacji. Ale właśnie tam Walijczycy umieścili National Waterfront Museum. Ekspozycja ilustruje ideę wyrażoną hasłem – wszystko co dziś mamy, zawdzięczamy wyborom dokonywanym przez przodków. Gospodarze serdecznie zapraszają do zwiedzania. Podobnie do angielskich i niemieckich turystów kieruję się ku morzu. Im dalej od Swansea, tym wybrzeże jest atrakcyjniejsze. Zatrzymuję się w Mumbles, gdzie przedłużeniem cypla są skaliste wysepki. Ostatnia z białą latarnią morską. Czuję się jak w Sopocie. Stare molo ciągnie się w morze, a restauracje są w pawilonie o ażurowej, uzdrowiskowej architekturze. Najpiękniejsze bodaj piaszczyste wybrzeże ciągnie się nieco dalej na wschód, w okolicach Pembrey i Kidwelly.
Rajd po zamkach
Zastanawiające, że nawiązania do zamkowej i rycerskiej przeszłości są bardzo dyskretne. Może dlatego, że najwspanialsze obiekty są spuścizną po normańskich najeźdźcach. Mimo to ruiny są pieczołowicie konserwowane i oznaczone. Jednak niemal ostentacyjnie, Walijczycy niewiele wkładają w ich uatrakcyjnienie. Zakładają barierki, zamykają niebezpieczne dla zwiedzających lochy, wznoszą widokowe platformy i sprzedają pamiątki w kioskach przy kasach. Owszem od czasu do czasu urządzają turnieje, festyny, przedstawienia. Na co dzień jednak niewiele się dzieje. Tylko w zamku Caernarfon spotykam przebranych w stroje z epoki członków stowarzyszenia opiekującego się zabytkami. Wciągają gości w średniowieczną atmosferę opowiadaniem o „swoich” zajęciach. Skąd jesteś – zwraca się do mnie jeden z nich. – Z Polski… – Ach! Ilu wy mieliście wspaniałych rycerzy… – kiwa głową z uznaniem. Zamkowe wnętrza w Cardiff są prawdziwym rarytasem. Rzadko gdzie zachowało się coś poza murami. W Cardiff są po prostu dwa zamki. Wewnętrzny, jest starą twierdzą na otoczonym fosą kopcu, miejscu po celtyckiej warowni. Natomiast zewnętrzny zamek zachwyca ozdobioną kurantem wieżą i wystrojem komnat. Dekoracje nawiązują do przeszłości akcentami takimi jak sylwetka rycerza nad kominkiem sali balowej. Całość jest jednak wytworem zgoła nie rycerskiej epoki, ale XIX-wieczną romantyczną aranżacją.
Mimo oszczędności z jaką są traktowane, zamki nie pełnią jedynie roli muzealnej.
W najbardziej bodaj imponującej twierdzy, we wzniesionym pod koniec XIII wieku Cearnarfon, koronował się następca brytyjskiego tronu, noszący od 1707 roku honorowy tytuł Prince of Wales (Książę Walii). Ceremonia nadania tytułu księciu Karolowi odbyła się w 1969 roku. Twierdza pochodzi z czasów Edwarda I.
Podobnie Conwy. Zamek łączy się z miejskimi murami, najeżonymi 21 wieżami. Zespół należy do najlepiej zachowanych na świecie średniowiecznych fortyfikacji. Jest celem spacerów i ozdobą przesmyku Menai Strait. Nieopodal, w marinie cumują jachty. A w przytulonej do murów uliczce znajduje się najmniejszy w Wielkiej Brytanii dom.
Inny ważny zamek Edwarda I wznosi się w Harlech, na skałach górujących nad piaszczystym wybrzeżem. Walijczycy wiążą z nim cieplejsze uczucia, gdyż w 1404 roku znienawidzony symbol angielskiej władzy wpadł w ręce powstańców. Dowodził nimi Owain Glyn Dwr, którego można nazwać walijskim Williamem Wallesem. Przez kilka lat skutecznie walczył z Anglikami, a zdobywszy miasto Machynlleth, koronował się nawet na Księcia Walii. To właśnie on używał flagi z czerwonym smokiem.
Ostatnią wielką edwardiańską fortecą jest zamek Beaumaris. Normańskie korzenie nazwy są aż nadto widoczne – piękne mokradła. Wspaniale widać fragment wybrzeża i zatokę. Ale podczas odpływów piaszczysta plaża zamienia się w szeroki błotnisty pas. Dziś zamek jest atrakcją nadmorskiego kurortu. Przedmurze zamieniono w plac zabaw. Na huśtawkach i zjeżdżalni pełno maluchów, trudno znaleźć wolną piknikową ławkę, a w minigolfa grają z równym zapałem rodzice i dzieci. Pobliskie plaże są zatłoczone, a na głównym placu miasteczka koncertują orkiestry. W zamku zwracam uwagę na rodzinę z formularzem. Jak się okazuje odpowiadają na pytania edukacyjnego quizu i szukają podpowiedzi na rozmieszczonych w obiekcie tablicach. Zapewne jako jedni z nielicznych wyjdą świadomi, że zamek z 14 basztami, setką stanowisk dla łuczników i symetrycznym planem, uznawany jest za światowej rangi arcydzieło sztuki fortyfikacyjnej wieków średnich.
Wszystkie wspomniane zamki są na liście UNESCO. Ale do pierścienia umocnień, które wzniósł Edward I należy też Rhuddlan. Leży 3 mile (około 5 km) od morza, nad przystosowaną już w średniowieczu do żeglugi rzeką Clwyd. Łatwy do zaopatrywania, stanowił główną bazę angielskich wojsk. Łoskot wojennych machin dawno już ucichł. Zamek przegląda się więc spokojnie w wodzie, a na nadrzecznych łąkach pasą się owce.
Forteca Caerphilly też leży nad wodą – na wyspie, na jeziorze. Jest tak wspaniały, że zazdroszczę facetom, którzy zajęli ławeczkę vis a vis i rozsiedli się wygodnie. Nic nie wskazuje na to, by mieli zamiar odejść. XIII-wieczna forteca wzniesiona przez lorda Gilberta de Clare jest największym obok Windsoru i Dover zamkiem na wyspach brytyjskich. Ciekawostką jest krzywa baszta, wychylona od pionu mocniej niż wieża w Pizie.
Na koniec wspomnę jeszcze o Dinas Bran. Choć w odróżnieniu od wielkich na listę UNESCO nie trafi, legenda głosi, że ukryty jest w nim Święty Graal. Istotnie, gdzie szukać tajemnicy jeśli nie w odwiecznych ruinach?! Zburzony w XIII wieku Dinas Bran, utwierdza mnie w przekonaniu, że walijskie zamki doskonale bronią się przed niszczącym upływem czasu. Jak rycerz tarczą i mieczem w starciu z wrogiem, tak one legendami i historią.
Walia (Wales, Cymru). W średniowieczu niezależne królestwo, obecnie część Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Głową państwa jest monarcha brytyjski. Powołane do życia w 1999 roku Walijskie Zgromadzenie Narodowe jest ciałem doradczym rządu brytyjskiego do spraw Walii. Od 1967 roku język walijski (welsh) jest prawnie zrównany z angielskim. Ludność – 3 mln. mieszkańców. Powierzchnia – 21 tys. km2. Stolica Cardiff. Najwyższa góra – Snowdon (3560 stóp czyli 1085 m wysokości).
INFO
www.visitwales.co.uk
www.castlewales.com
Tekst był publikowany na łamach magazynu „Podróże” (2006)
0 komentarzy dotyczących “Wielka Brytania / Walia – tropem arturiańskiej legendy”