Europa Włochy

Włochy / Dolomity – Sella Ronda

Są narciarze, którzy lubią trudne trasy, innym bardziej zależy na scenerii w jakiej jeżdżą. Sella Ronda jest adresowana raczej do tych drugich. Gdy bowiem okrążamy masyw Selli, panorama, goni panoramę, a kolejna wydaje się piękniejsza od poprzedniej. Zapewne dlatego, każdego zimowego dnia tysiące ludzi przypina narty tylko po to by objechać Sellę.

Popularność zawdzięczają Dolomity niezwykłym kształtom skał, smacznej kuchni i przyjaznemu klimatowi. Zazwyczaj jest słonecznie i ciepło, a mimo to, dobre warunki narciarskie panują do połowy kwietnia. Łączna długość tras przekracza 1200 km. Światowy rekord. W centrum leży Sella, tworząc w typowy dla Dolomitów sposób, wyspowy masyw. Od innych odróżnia ją regularny zarys oraz pionowe skalne urwiska, porównywane często do murów przedwiecznej twierdzy. Tylko, że ta „twierdza”, niczym dzieło Tytanów, przekracza trzy tysiące metrów wysokości, a jej obwód 30 kilometrów. Podchodzące do podnóża skalnych urwisk łagodniejsze partie stoków opleciono wyciągami i siecią tras zjazdowych w taki sposób, że praktycznie nie zdejmując nart można Sellę objechać dookoła. Takie właśnie rozwiązanie nosi nazwę karuzeli. Zakładam narty, podjeżdżam w górę wyciągiem, śmigam wybraną trasą w dół, w wybranym kierunku. Następnie powtarzam manewr korzystając z kolejnego wyciągu i kolejnej trasy. I tak dalej, i dalej, wciąż do przodu, bez powtarzania zjazdów, aż zamykając pętlę wrócę do punktu startu.

Etap I
Sprawdziłem, Sellę rzeczywiście można objechać w ciągu dnia. Teoretycznie jest to łatwe. Choćby dlatego, że sporo tu tras niebieskich. Czerwone są szerokie i opadają dość łagodnie, bez muld i zaskakujących progów. Czarnych nie trzeba wcale używać. Z drugiej strony, są i tacy, co narzekają, że miejscami trzeba się odpychać kijami, a nawet podejść. Cóż począć, każdemu nie dogodzi.

Przewodniki jak mantrę powtarzają ostrzeżenie: Sella Ronda zacznij jak najwcześniej; wyciągi startują o 8.30. Pamiętaj, że na ostatniej przełęczy musisz się znaleźć o 15.30, żeby nie mieć kłopotów z powrotem do domu! Zbagatelizowałem to ostrzeżenie i w efekcie musiałem się spieszyć. Karuzela wokół Selli łączy bowiem cztery wielkie doliny Dolomitów. Położone u jej stóp miejscowości: Corvara, Arabba, Canazei i Selva (Wolkenstein) stanowią punkty, w których można „wsiąść” na karuzelę. Trasa przechodzi też przez cztery ważne przełęcze, które łączą masyw Selli z sąsiednimi szczytami. Przerwanie zabawy jest możliwe w wielu miejscach, ale wiążę się zawsze z koniecznością dotarcia najpierw do jednej z wymienionych miejscowości, a dopiero stamtąd do punktu startu. Autobusami może się to okazać skomplikowane i czasochłonne. Sella leży bowiem na granicy trzech regionów: Veneto, Trentino i Południowego Tyrolu. Cechą zaś włoskiej organizacji jest dość podła komunikacja międzyregionalna. Pozostają więc taksówki, a to kosztowne rozwiązanie.
Moją Sella Rondę zaczynam w Corvarze o 9.30. Mogę jechać zgodnie z ruchem wskazówek zegara, za znakami pomarańczowymi albo przeciwnie – za zielonymi. Na obu pętlach muszę przejechać na nartach po 23 kilometry. Ale na pomarańczowej, spędzę mniej czasu na wyciągach, gdyż pokonywany nimi dystans jest o 2 kilometry krótszy. To niewiele, ale w pogodny dzień na pomarańczowej Sella Ronda zaoszczędzę czasu w kolejkach do wyciągów.
Z wagonika gondoli patrzę na pozostającą w dole Alta Badia. Dolomity odwiedzają miliony narciarzy, a mimo to dolina zachowała czar sprzed wieków. W porozrzucanych po górach przysiółkach są grupy zabudowań zwane viles, korzystające ze wspólnych studni i pieców. Nad jednym z potoków pracują drewniane młyny, gdzie indziej wznosi się zrekonstruowany pieczołowicie zameczek. Uroku dodają zabytkowe kościoły. Ba, w San Vigilio wciąż czuje się religijnego ducha, jakim wieś przesiąkła w okresie gdy zarządzały nią zakonnice z pobliskiego klasztoru. Polecam sanktuarium San Croce (Krzyża Świętego) podczas uroczystej procesji. Można wtedy obejrzeć tradycyjne stroje i posłuchać dawnych pieśni. A nad prastarą Corvarą (niem. Kolfuschg), pełną dziś pensjonatów i hoteli stacją narciarską, góruje wieża gotyckiego kościoła, i krążą stada kruków, od których miejscowość wzięła swą włoską nazwę.

Wagonik wywozi mnie na zaśnieżony kopiec pod murami Selli. Odwracam się jednak do nich plecami i zjeżdżam łagodnie do węzła wyciągów. Pomarańczowe strzałki prowadzą mnie do właściwego orczyka. Gdyby nie ciekawość na co patrzę i gdzie jestem, mógłbym dać się im prowadzić jak dziecko za rękę. A okazuje się, że właśnie mijam pierwszą wielką przełęcz, Passo di Campologno (1875 m), łączącą Sellę z Tofaną (3244 m). Podczas zjazdu ogarnia mnie przyjemne uczucie wolności. Wrażenie ogromnej przestrzeni spotęgowane ledwo widocznymi sylwetkami narciarzy, na rozrzuconych wśród lasów i łąk trasach. Gdyby nie kolorowe kombinezony w ogóle bym ich nie zauważył.

Etap II
Mogę sobie pozwolić na podziwianie widoków, bo znowu zjazd jest długi i szeroki. Dopiero nad Arabbą, gdy dołączają narciarze z innych tras, robi się tłoczno. W miasteczku, wita mnie gwarny tłum spieszący z nartami do wyciągów. Wierzyć się nie chce, że przed stu laty Arabba była jedynie romantycznym celem kuligów. Dziś cieszy się sławą luksusowej stacji z dostępem do tras na Selli, Marmolady, Civetty oraz niezbyt odległej Cortina d’Ampezzo.
Za Arabbą opuszczam na chwilę trasę pomarańczowej pętli i dużą gondolą wjeżdżam na wąską Porta Vescovo (2515 m) tylko po to żeby znaleźć się blisko Marmolady (3342 m). Najpotężniejszej góry w Dolomitach, ozdobionej płaszczem błyszczącego w słońcu lodowca.

Nasyciwszy oczy jej widokiem odwracam się ku Selli. W gruncie rzeczy to pierwsze miejsce, z którego mogę objąć wzrokiem cały jej masyw. Rzeczywiście wygląda jak twierdza. Ponad murami urwisk sterczy jej wierzchołek Piz Boe (3152 m). Reszta jest nieprawdopodobnie regularna. Z widokiem na Sellę jadę w dół, najtrudniejszą jak dotąd bo czerwoną, a do tego zacienioną trasą. Chwilę później wystawiam twarz do słońca podczas długiego i efektownego przejazdu krzesłami wzdłuż murów Selli, w kierunku kolejnej wielkiej przełęczy Passo Pordoi (2239 m), łączącej Sellę z Marmoladą. Na tle nieba migoce czasem wagonik kursujący na Sass Pordoi (2950 m) do restauracji z widokowym tarasem. Zjazdów nie ma, chyba że poza trasami, przez rozcinające Sellę doliny Val Lasties i Val de Mesdi, ale to inna historia.

Na szczęście, w piękny dzień ciekawość pcha mnie do przodu i nie żałuję wcale, że nie poznam wszystkiego. Z murami Selli kontrastują zaśnieżone stoki Col dei Rossi, na których rzuca się w oczy duży budynek Capanna Belvedere. Nazwa nie kłamie, z okien wspaniale widać Sellę. Okrążam samotną turnię Sasso Becce, która wyrosła przede mną jak strażnica. Skojarzenia z budowlami obronnymi nasuwają się łatwo w Dolomitach. Szybko porywa mnie jednak nowy widok, na Val di Fassa, trzecią wielką dolinę Dolomitów, która zaczyna się u stóp Selli. Główną miejscowością jest w niej odległa Moena, gwarne centrum turystyczne, w którym całkiem nieoczekiwanie miłośnicy tradycyjnego rzemiosła znajdą perełkę – stary warsztat bednarski (Botega da Pinter). Najbliżej mnie jest natomiast Canazei. Nie pozbawioną uroku miejscowość zamieszkuje zaledwie 1800 osób. Wszystkie domy służą jako hotele lub pensjonaty, więc w sezonie zimowym liczba ludności zwiększa się lekko licząc dziesięciokrotnie. Uśmiecham się na myśl o Val di Fassa. Gospodarze uruchomili tam przyciągającą klientów trasę Skitour dell’Amore. Czyż nie brzmi cudownie? Dziś Sella Ronda, a następnym razem, kto wie, może właśnie pętla miłości?

Etap III
Przekraczam półmetek i docieram w najpiękniejszy moim zdaniem rejon karuzeli, na Passo Sella (2220 m). Przełęcz oddziela Sellę od turni Sassolungo. Pojawiają się podwójne nazwy włoskie i niemieckie. A to oznacza, że przekraczam granicę Południowego Tyrolu. Tyrol rozdzielono między Austrię i Włochy po I wojnie światowej. We włoskiej części, oba języki są równoprawne, z tym, że w praktyce, ponad 70% mieszkańców posługuje się niemieckim. Oczywiście w szkołach i urzędach, bo na co dzień słyszy się głównie tyrolski dialekt. Passo Sella nazywa się w nim Sella Joch.

Sassolungo, po tyrolsku Langkofel (3179 m), tworzą trzy skalne mnichy. Wyciągi podchodzą tak blisko, że wydaje się, że za chwilę dotknę skał. Ale to jedynie złudzenie. Do skał jeszcze kawał drogi. Żałuję, że nie mogę dłużej pobuszować po tutejszych trasach, jak spędzający czas w Val Gardena. Według wielu opinii – najpiękniejszej dolinie Dolomitów.
Która jednak dolina Dolomitów nie jest piękna? Te góry są fenomenem krajobrazowym, klimatycznym i kulturowym. Chłodne powietrze znad alpejskich czterotysięczników zderza się nad nimi z ciepłym znad Adriatyku, tworząc niepowtarzalny mikroklimat. Podobnie w obyczajach, wzorce alpejskie łączą się ze śródziemnomorskimi. Powstaje mieszanka, której łatwo posmakować na Selli. Przecież w ciągu jednego dnia jestem w trzech regionach i mijam co najmniej 25 schronisk. Każde ma swoją specjalność (…alla casa) i oferuje dania regionalne. Trydenckie kluseczki ze szpinakiem zwane strangolapretti. Tyrolskie Schlutzkrapfen – pierożki z żytniej mąki wypełnione serem i szpinakiem. Oczywiście pizzę lub sznycel z frytkami też – gusta są przecież różne.

Ostrzyłem sobie apetyt na świeże ryby z weneckiej laguny w schronisku Emilio Comici. Co ciekawe, nie leży ono po stronie Veneto, ale właśnie tutaj, u stóp Langkofela. Szkoda, że nie spojrzałem uważniej na mapę – niestety w bok od pętli. Spojrzenie na zegarek wprowadza mnie tym czasem w osłupienie: 14?! Przede mną co najmniej 4 sekcje wyciągów do końca pętli. Wprawdzie zamykają je o 16.30, ale również wtedy odjeżdża z Corvary ostatni autobus do Bruneck, południowo tyrolskiego miasteczka, z którego wyruszyłem. Nie mam wyjścia, z mocnym postanowieniem, że Val Gardena będzie następnym celem w Dolomitach, pocieszam się pierożkami i bombardino w pierwszym z brzegu schronisku. Rozcieńczony gorącą wodą ajerkoniak, wzmocniony grappą, z bitą śmietaną posypaną kakao lub czekoladą nie jest regionalnym trunkiem. Wymyślony dla gości, zrobił furorę i teraz uchodzi za sztandarowy napój narciarski w Dolomitach.

Etap IV
Bombardino dodaje animuszu, więc szybko zjeżdżam w dół, na skraj Selva Valgardena (Wolkenstein) i przesiadam się do kolejnej gondolowej kolejki. Przy okazji konstatuję, że jednak kilka razy narty trzeba zdjąć, wprawdzie tylko w Arabbie po to żeby przejść przez szosę i przy gondolkach, ale jednak. W wagoniku poznaję Hermanna z Hannoveru. Rubaszny Niemiec spędza w Dolomitach ferie z rodziną. Wypytuje o dziwny dialekt, który słyszał. Nie chodzi mu o tyrolski, ale o archaiczny język ladyński. Mowa mieszkańców Dolomitów zmieszana z łaciną przetrwała od czasów rzymskich w dolinach wokół Selli. Posługuje się nią jeszcze kilka tysięcy osób. Głównie mieszkańcy Alta Badia (tam jest Corvara), Val Gardeny, Val di Fassa i kilku przysiółków Val di Fiemme. Hermann słyszał jak rozmawiali pracownicy kolejki… Nic nie mógł zrozumieć. Ladyński używany jest na co dzień. A ponadto w Dolomitach wiele nazw z niego pochodzi. Choćby Marmolada, od marmarole – błyszcząca, pala lub pale, oznaczające ubogie górskie łąki i kluczowa dla tej historii Sella Ronda. Na przełęczach wokół masywu panują latem dogodne warunki do wypasu bydła. Z niejednego wyciągu widać przykryte śnieżnymi czapami szałasy. Niejeden, zamieniony na schronisko zaprasza turystów, aby skosztowali świeżych serów. O tym, że jestem w szałasie informuje słowo baita, a w Południowym Tyrolu Almhütte. Pasterzy chodzących przed wiekami po halach musiało ciągnąć do sąsiadów. Z czasem odkryli obejście Selli. Teraz ich ścieżkami biegną nartostrady, a latem trekkingowe szlaki.

Pomarańczowe strzałki kierują mnie na Passo Gardena (Grodner Joch; 2121 m), ostatnią przełęcz mojej pętli. Chociaż czasu nie marnowałem, jest15.30. Zerkam na Sassolungo i ostatnim, łagodnym zjazdem prowadzę narty do sąsiadującej z Corvarą wioski Colfosco. Słońce znika za masywem Selli i trasa szybko pogrąża się w cieniu. Tylko górne partie skał czerwienią się jeszcze w promieniach zachodzącego słońca. Szybko spada temperatura i twardnieje śnieg. Widząc na parkingu autobus, cieszę się, że mam jeszcze 10 minut, na pożegnanie Selli. Czym? Pytanie – szklaneczką bombardino!

Huśtawki i karuzele
Przyjęło się porównywanie systemów narciarskich do urządzeń z placów dziecięcych zabaw. Wyjazd wyciągiem i zjazd trasą, przesiadanie się na kolejny wyciąg bez konieczności powtarzania zjazdów rzeczywiście przypomina huśtanie się. Takie łączenie tras jest obecnie standardem w dużych ośrodkach narciarskich całego świata. Huśtawki nie nudzą się szybko, bo sprzyjają odkrywaniu własnych ulubionych miejsc. Na karuzelach narciarz też się huśta, ale dookoła góry lub miejscowości w dolinie. W Dolomitach wokół Selli. W Alpach austriackich wokół miejscowości Obertauern. Krócej, ale za to trudniej, ponieważ dominują strome czerwone trasy. Austriacy szczycą się najwyżej położoną karuzelą. Na lodowcu Stubai objeżdża się Schaufelspitze (3333 m). Wyciągi docierają do 3150 m, a trasy zbiegają jęzorami zaśnieżonych lodowców. Rekord długości trasy wśród karuzel też należy póki co do Austriaków, którzy w Sölden połączyli trzy trzytysięczniki tworząc BIG3 długości 50 km, choć na wynik wpływa jeden bardzo długi przejazd wagonikiem. Sella Ronda ma wprawdzie niespełna 40 km, ale w kolejkach i na wyciągach spędza się na niej nie za wiele czasu.

Tekst był publikowany na łamach magazynu „Podróże” w 2007 r.

0 komentarzy dotyczących “Włochy / Dolomity – Sella Ronda

Skomentuj jeśli chcesz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: