Istotą stylu życia wiedeńczyków jest kultywowanie tradycji. Z elegancją i dobrym smakiem.
Zaczynając dzień, wiedeńczycy zwyczajowo odwiedzają tę samą kawiarnię. Siadają najchętniej przy tym samym stoliku, obsługiwanym przez tego samego kelnera. Popijają bez pośpiechu ulubioną kawę. A wybór mają spory – największy bodaj w findesieclowej „Café Schottenring”, przyrządzaną na blisko trzydzieści sposobów. Niezależnie od upodobań, podana prawdziwie po wiedeńsku, pojawia się na stoliku z łyżeczką leżącą na szklance wody. Popijając zacny napój, wiedeńczycy czytają poranne gazety. A w lustrach, których pełne są kawiarnie, obserwują dyskretnie kto wchodzi i z kim wychodzi.
Wiedeńska pani domu wyrusza rano na Naschmarkt, targ słynący ze świeżych produktów spożywczych. Godną uwagi zasadą są tam przeceny towarów – w ciągu dnia tych, które nie powinny długo leżeć, a przed weekendową przerwą – trwalszych. Chociaż wiedeńczycy bardzo często chadzają do lokali również rodzinnie, nie zarzucili przecież domowych posiłków. Przychodzi na nie czas wieczorem, po pracy i szkole. Natomiast na Naschmarkcie, w niewielkich kioskach można zjeść smaczne, niedrogie śniadanie.
Kioski i różnorodne rozrzucone po mieście lokale zapełniają się także ludźmi w porze lunchu. Pracujący wiedeńczycy lubią wówczas porozmawiać przy drobnych przekąskach. Często na stojąco, jakby chcieli podkreślić, że jest to rzeczywiście krótka przerwa. Chętnie więc odwiedzają lokale takie jak Café-Conditorei Oberlaa, która ma dostosowane odpowiednio wyposażenie i menu. Ugruntowaną sławę ma także w tej dziedzinie firma Trzesniewski, istniejąca od 1902 roku. Spośród dwudziestu rodzajów kanapeczek najbardziej nawet wybredny wiedeńczyk skomponuje indywidualne menu.
Wiedeńczycy są pracowici i dbają o siebie. Widać to na ulicach pełnych dobrze ubranych ludzi. W mieście panują po temu znakomite warunki, gdyż zagłębie shoppingowe w centrum miasta ma nie tylko bogatą ofertę wszystkiego co modne, ciekawe i piękne, ale regularnie, w styczniu i sierpniu ceny spadają na łeb na szyję. Lada moment pojawią się nowe kolekcje, shopping jest nie tylko rozrywką, ale również przejawem oszczędności.
Równie łatwo jak kupować luksusowe towary, wiedeńczycy mogą wypoczywać po pracy. Na rodzinne spacery udają się na Prater. Z diabelskiego młyna świetnie widać miasto. Młodzież chętnie spotyka się na dziedzińcu Museums Quartier. Zimą prym wiedzie ślizgawka pod ratuszem, zamieniając się w popularne miejsce spotkań i salon Wiednia na świeżym powietrzu. Zimą wiedeńczycy chętnie wyjeżdżają na krótkie narciarskie wypady. Zwłaszcza na pobliski Simmering, z którego płynie do wiedeńskich kranów woda tak czysta i smaczna, że od razu nadaje się do picia. Latem korzystając z biletów kolejowych, w których cenie jest wypożyczenie roweru, wyjeżdżają nad również niezbyt odległe Jezioro Nezyderskie – rejon piękny krajobrazowo, gdzie powstają dobre wina.
Natomiast przez cały rok, praktycznie bez przerwy, miasto rozbrzmiewa muzyką. Wiedeńczycy chodzą na koncerty regularnie, do opery, filharmonii i wielu innych teatrów muzycznych. Najbardziej zazdroszczę im jednak koncertów w pałacowych i kościelnych wnętrzach – w Pałacu Liechtensteinów, w Domu Mozarta, czy katedrze św. Szczepana. Wprawdzie w stolicy Austrii króluje muzyka klasyczna, wiedeńczycy są świadkami eksperymentów i nowatorskich inscenizacji. Przed paru laty Wiedeń oszalał na punkcie „Barbarelli” – musicalu techno z rozbudowanym wątkiem erotycznym. Głośnym echem odbiła się praca znakomitej trupy baletowej wiedeńskiej opery z tancerzami-amatorami z zespołem Downa. Inicjatorem był ówczesny szef baletu i choreograf Renato Danello. Rzecz znamienna – za wyjątkiem największych wydarzeń artystycznych, wiedeńczykowi łatwiej o bilety niż warszawiakowi. Ceny nie są wygórowane, a koncertów w ciągu roku odbywają się tysiące. Jednak na głośne premiery i największe wydarzenia, wiedeńczycy muszą rezerwować miejsca z wielomiesięcznym wyprzedzeniem – chętnych jest tak wielu, że kto pierwszy ten lepszy. W Wiedniu nigdy nie widziałem świecącego pustkami muzeum. Nic dziwnego, tutejsze zbiory należą do najlepszych na świecie, a muzea i galerie prześcigają się w organizacji interesujących wystaw.
Kultura wiedeńczyków idzie w parze z tolerancją. Lipcowa Tęczowa Parada przyciąga manifestujących swą obecnością poparcie dla praw mniejszości seksualnych i ekologiczny światopogląd. Władze wspierają paradę finansowo i organizacyjnie. Do repertuaru stałych rozrywek, młodzi wiedeńczycy zaliczają od kilku lat letni festyn na Donauinsel (wyspie na Dunaju). Słuchając zespołów reprezentujących wszelkie style muzyczne – od jazzu i folk, po hip-pop, buszują po straganach z różnościami, spotykają z buddystami, odwiedzają indiańską wioskę. Piją oczywiście piwo, i jak to w krajach niemieckojęzycznych, pochłaniają tysiące kiełbasek, podziwiając na koniec migocące w wodach Dunaju fajerwerki.
Uczestników i widzów Tęczowej Parady liczy się w setkach tysięcy. Donauinsel odwiedzają ponad trzy miliony osób, ale jest wśród nich sporo przybyszów spoza miasta i zza granicy. Natomiast rodowitych wiedeńczyków wciągają bez reszty wydarzenia o ugruntowanej tradycji. Hołdowanie jej jest bowiem kwintesencją wiedeńskiego stylu życia. Z dystansem, a nierzadko nawet z przymrużeniem oka, ale jednak. Najgłębszy ukłon składają wiedeńczycy tradycji w karnawale, gdy odbywa się ponad trzysta balów. Bale to jednak odrębna, bodaj najbardziej wiedeńska historia.
Kawowa epopeja
Rozpoczęła się w 1683 roku. Po wiktorii Jana Sobieskiego w ręce zwycięzców wpadły worki z czarnymi ziarenkami. Ile są warte i jak je wykorzystać wiedział jedynie urodzony w Polsce Georg Franz Kolschitzky (ur. we Lwowie Jerzy Kulczycki), bywały w Turcji tłumacz kupieckiej kompanii z Belgradu. Trzy lata później otworzył jedną z dwóch pierwszych kawiarni „Zur Blauen Flasche”. Jego konkurentem był grecki kupiec Johannes Theodato. Przed 1700 rokiem funkcjonowały w mieście 4 podobne lokale. Sto lat później było ich blisko 90, po 1900 roku 600, dziś jest blisko 1100. Oprócz filiżanki kawy pito w nich kakao, herbatę, wodę mineralną, lemoniadę, wino lub likier. Jedzono lody. Do mniej więcej 1870 roku do kawiarń chodzili jedynie mężczyźni. Potem utarł się obyczaj rodzinnego odwiedzania lokali, a menu wzbogaciło się o ciastka i torty, z których Wiedeń także dziś słynie.
INFO
Kawiarnie najstarsze i typowe, odwiedzane przez artystów i polityków:
* „Café Central”, Herrengasse 14; www.ferstel.at
* „Landtmann Café”, Dr Karl-Lueger-Ring 4 (znakomite wyroby cukiernicze); www.landtmann.at
* „Café Mozart” z 1794 roku, Albertinaplatz 2; www.cafe-wien.at
* „Sacher Café”, Philharmonikerstrasse 4 (tylko w niej można zjeść Oryginalny Tort Sachera); www.sacher.com
* „Café Demel”, Kohlmarkt 14 (konkurentka i rówieśniczka Sachera, w której kelnerki noszą uniformy w XIX-wiecznym stylu); www.demel.at
Te, które osobiście darzę sentymentem:
* „Kleines Café”, Franziskaner Platz 3 – nieco dekadencką, nostalgiczną i bardzo kameralną;
* „Peters Operncafé Hartauer”, Riemergasse 9 – jedną z najsłynniejszych muzycznych kawiarni Wiednia, odwiedzaną przez gwiazdy pokroju Jose Carerasa z ozdobionymi fotosami ścianami; określanej jako Operncafé nie należy mylić z „Café Oper Wien”; właściciel Peter, znany wiedeński gej, organizuje konkursy młodych talentów; www.toptipplokale.at
Tekst był publikowany w magazynie „Podróże” jesienią 2006.
0 komentarzy dotyczących “Austria / Wiedeń – kawa na dzień dobry”