Z punktu widzenia polskiej motoryzacji, rok 2010 był szczególny. Minęła 35 rocznica uruchomienia w Tychach linii montażowej fiata 126p i 10 rocznica jej zamknięcia.
Czemu o tym wspominać? Było nie było, produkowany w Polsce od 1973 roku maluch był samochodem kultowym. Chociaż popularnością nie przebił volkswagena garbusa, obok trabanta 601 czyli mydelniczki, plasuje się z pewnością, zajmując szczególne miejsce wśród symboli gierkowskiej epoki. Że w dziedzinie motoryzacji to oczywiste, ale również w turystyce. Wprawdzie natychmiast doczekał się kąśliwej ulicznej recenzji, wyrażanej rozwinięciem marki: „Fatalna Imitacja Auta Turystycznego – jednoosobowego, dwudrzwiowego i sześciokrotnie przepłaconego”! Niemniej, jako rzeczywiście popularny samochód rodzinny, zwiększył mobilność Polaków.
Gdy się pojawił w pierwszej połowie lat 70. był dostępny jedynie na talony, albo z drugiej ręki za astronomiczne pieniądze. Dziesięć lat później można go już było kupić, gromadząc pieniądze na książeczce samochodowej w PKO – zgodnie ze sloganem reklamowym: „Tylko tak – PKO i Fiat”. Jeśli się go już jednak zdobyło nie był zbyt drogi w eksploatacji. Palił średnio 6 l na 100 km czyli dwukrotnie mniej niż symbol rodzimego luksusu, fiat 125p. Szczęśliwi posiadacze wyruszali więc nim do pracy i na wakacje. Bez kompleksów i obaw. Nad Bałtyk, na wybrzeża Morza Czarnego, nad Balaton, w góry… Ba, pokonawszy trudności, przede wszystkim ze zdobyciem paszportu i dewiz – również za żelazną kurtynę. Nigdy nie zapomnę Andrzeja Zawady wspominającego swoje najdawniejsze alpejskie eskapady. Z dojazdem fiatem 126p. Na jego twarzy igrał nostalgiczny uśmiech. Przy czym odruchowo kulił się w fotelu, przybierając charakterystyczną pozycję zza kierownicy malucha.
Nasz wybitny himalaista do wyjątków nie należał. Do standardu odległych podróży należało transportowanie pełnego zaopatrzenia. Osoby na tylnych siedzeniach musiały i tak znikomą przestrzeń dzielić z bagażem, bo umieszczony pod maską bagażnik wypełniały konserwy. Bynajmniej nie dlatego, że produkty naszego rodzimego przemysłu spożywczego były tak smaczne, ale z oszczędności – żeby nie wydawać cennych dewiz na jedzenie. Przewożenie dobytku na dachu było ryzykowne, bo łatwo było zachwiać stabilnością pojazdu, zaś dedykowanej mu przyczepy kempingowej z Niewiadowa, nie był w stanie pociągnąć.
Jeszcze na początku lat 90. do kupionej w Nowicy w Beskidzie Niskim łemkowskiej chyży, dojeżdżaliśmy z kolegą maluchem. Środki na samochód uciułali jego zapobiegliwi rodzice. Wkroczył więc w dorosłe życie jako człowiek zmotoryzowany. Na pełnej dziur i wybojów drodze z Uścia Gorlickiego (asfalt położono tam dobre dziesięć lat później), fiat 126p sprawdzał się nadspodziewanie dobrze. Zdawało się, że tańczy między dziurami i wertepami. Podczas podobnej eskapady, inne pojazdy (oprócz może traktorów), traciły notorycznie miski olejowe, a zdarzało się, że całe zawieszenie. Jazda terenowa była więc atutem fiacika, przez konstruktorów chyba zupełnie nie przewidywanym. Nawet jeśli utknął w głębokiej koleinie czy ześlizgnął na pobocze, wystarczała pomoc lokalnych osiłków, by ważący 600 kg pojazd przestawić na właściwe miejsce i podróż kontynuować. Dyskomfort, ja przynajmniej, odczuwałem jedynie na szosie. Gdy mijaliśmy ciężarówki. Fiacik przekraczał bez trudu prędkość stu kilometrów na godzinę. Cóż z tego, że wbrew przepisom?! Kamer z radarami nie było, więc ograniczenia łamało się nagminnie, i zazwyczaj bezkarnie. Jednak widząc osie kół ciężarówki na wysokości skroni, odczuwałem zawsze nieprzyjemny ucisk w gardle.
Jeszcze w 2000 roku fiaty 126p stanowiły 20% samochodów na naszych drogach. Kariera malucha w kraju dziwić nie powinna. Jak się jednak okazuje, nie tylko my darzymy samochodzik ciepłymi uczuciami. W 1985 roku pierwsze fiaty 126p trafiły do Państwa Środka. Dla wyrównania deficytu jaki po polskiej stronie towarzyszy zawsze wymianie handlowej z Chinami. W ówczesnych Chinach nie wolno było jeszcze nikomu posiadać samochodu. Mogły go kupować jedynie instytucje po uzyskaniu zgody władz. Jednak fiat 126p był dla nich za mały. Po rewolucji kulturalnej rozluźniano konsekwentnie kurs w wewnętrznej polityce. Problem co począć z maluchami rozwiązano więc w duchu nowych zasad. Pozwolono na zakup samochodu osobom prywatnym. W 1986 roku, gazeta „Dziennik Ludowy” zamieściła nawet reklamę fiata. W tym czasie pojawili się również w Chinach pierwsi ludzie zamożni. Określani mianem wan yuan hu (domostwo za 10.000 juanów) byli jedynymi potencjalnymi nabywcami auta, za które trzeba było zapłacić 23.500 juanów. Łatwo sobie wyobrazić wrażenie jakie na ulicach Pekinu czynił wtedy człowiek za kierownicą. Fiata nazywano potocznie kartofelkiem lub dużym butem. Jego pojawienie się, jako pierwszego prywatnego samochodu, urosło do rangi przełomowego wydarzenia w procesie otwierania się komunistycznych Chin na świat. Nomen, omen spełniło więc w Chinach dokładnie taką rolę jaką przeznaczono mu w PRL za Gierka.
Na rynek chiński trafiło ostatecznie 30 tysięcy fiatów 126p. Z niemal 900 tysięcy wyeksportowanych w ogóle. W pierwszym rzędzie oczywiście do demoludów: Bułgarii, Czechosłowacji, Jugosławii, na Węgry i na Kubę. Później także do krajów spoza bloku socjalistycznego: do Austrii, Zachodnich Niemiec, Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji, Danii, Szwajcarii, na Cypr, a nawet tak daleko jak do Chile, Nowej Zelandii czy Australii. Paradoksalnie, po zakończeniu montażu w Cassino we Włoszech (1972-1980), eksportowaliśmy Malucha również do kraju z którego się wywodził. Jakby więc nie patrzeć, maluch był naszą wizytówką, tylko nie zdyskontowaliśmy tego faktu na podobieństwo twórców volkswagena.
Tekst był publikowany na łamach „Polska wita” w 2010 roku.
0 komentarzy dotyczących “Maluch – auto światowe”