Każdego roku, w pierwszą niedzielę listopada, trasę z Londynu do Brighton pokonują samochody wyprodukowane przed 1 stycznia 1905 roku. Na dystansie 60 mil (97 km) kierowcy zabytkowych wehikułów demonstrują swój kunszt oraz niezawodność i wytrzymałość maszyn.
W niedzielę przed wschodem słońca, przemykam wśród widowni, gromadzącej się przy Serpentine Road na obrzeżach Hyde Parku. Idealny timing. Właśnie gdy się zatrzymuję w dogodnym punkcie, niespiesznym, acz precyzyjnie odmierzonym krokiem, na paddock wkracza kilku dżentelmenów. Nie po to żeby przemawiać, ale żeby przy owacjach publiczności rozedrzeć czerwoną chorągiewkę.
Diabelskie wehikuły
Symboliczny gest ma historyczne konotacje, sięgające XIX wieku. Wprawdzie podkreśla się tutaj na każdym kroku, że „Bonhams Lodnon to Brighton Veteran Car Run” nie jest wyścigiem, to jednak geneza imprezy wiąże się z szybkością. Konkretnie, z uchwaleniem w 1896 roku przez Parlament ustawy zatytułowanej „Highway Act”. Podniesiono w niej maksymalną prędkość z jaką mógł się poruszać samochód z 4 do 14 mil na godzinę. Ponadto, nie musiał już w odległości 60 jardów podążać przed nim pieszy, by ostrzegać o zbliżaniu się wehikułu. Ba, zgodnie z prawem zniesionym jeszcze wcześniej, bo w 1878 roku, piechur musiał wymachiwać czerwoną chorągiewką. Dlatego też dawne angielskie prawo o ruchu pojazdów („Locomotive Act”), określano potocznie jako „Red Flag Act”. Rozdarcie chorągiewki symbolizuje liberalizację przepisów i zniesienie barier dla rozwoju motoryzacji.
Ciesząc się ze zdjęcia z samochodów odium diaboliczności, Brytyjczycy zorganizowali 14 listopada 1896 roku „Emancipation Run” – pierwszy rajd samochodowy na trasie Londyn-Brighton. Od roku 1927 impreza nabrała charakteru cyklicznego. Dłuższą przerwę wymusiła II wojna światowa. Impreza nie odbyła się też w roku 1947, gdy wyspiarze byli zmuszeni racjonować paliwo. Wśród miłośników oldtimerów na świecie, angielski rajd cieszy się dziś najwyższą renomą, a obrastając imprezami towarzyszącymi, przekształcił się już dawno w huczne trzydniowe święto motoryzacji.
Kulminacyjny niedzielny wyścig poprzedzają: piątkowa aukcja zabytkowych samochodów organizowana przez tytularnego partnera imprezy – dom aukcyjny Bonhamsa (jeden z najstarszych i największych na świecie) oraz sobotni Motor Show przy Regent Street. Aukcji towarzyszą emocje związane z licytowanymi kwotami, a sobotniemu show oczekiwanie na wynik konkursu elegancji (International Concours d’Elegance), do którego staje tylko 100 aut. Spośród wszystkich zgłoszonych do udziału w imprezie, typuje je jury. A z roku na rok coraz trudniej wybierać, bo uczestników przybywa i na listach startowych jest ostatnio ponad 400 aut. Zresztą nie tylko dwuśladów, ale także motocykli i trzykołowców.
Całość jest niezwykle angielska. Z jednej strony egalitarna bo większość wydarzeń jest dostępna dla szerokiej publiczności. A równocześnie elitarna, wręcz hermetyczna, gdyż aktywne uczestnictwo wymaga posiadania zabytkowego wehikułu. Autentyczność, wiek i pochodzenie części oraz dobry stan techniczny muszą być przy tym poświadczone certyfikatem lub specjalnym paszportem. Dokumenty takie wydaje RAC – Królewski Klub Automobilowy (Royal Automobil Club; www.royalautomobileclub.co.uk) po zapoznaniu się przez ekspertów z konkretnym modelem. Jedynym odstępstwem od rygorystycznie przestrzeganej zasady autentyczności jest kwestia oświetlenia. Jeśli oryginalne jest niewystarczające lub nie spełnia współczesnych norm, można, a nawet należy, wzbogacić je na czas rajdu nowszymi elementami.
Wytchnienie u Harrodsa
Czerwona chorągiewka rozdzierana jest tuż przed wschodem słońca. Traktowanym też iście po angielsku. Bo choćby nie wiem jak gruba warstwa chmur zakrywała słoneczną tarczę, o podanym przez służby meteorologiczne czasie, rusza pierwszy samochód. Najstarszy, zgodnie z zasadą dostojeństwa. Ceremonia startu trochę trwa, ale i tak o oznaczonej w regulaminie godzinie, maszyny znikają z Hyde Parku. Żeby nadążyć za nimi, wsiadam na rower. Nie jestem odosobniony, bo wiele osób zamiast stać gdzieś przy drodze, wyrusza za samochodami.
Jest chłodno i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w każdej chwili może lunąć. Ale miejscowi znoszą harce chmur na niebie z godnością, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Kierowcy są odziani, nie tylko stosownie do wieku swoich aut, ale też przeciwdeszczowo i ciepło. Mnie i innych rowerzystów rozgrzewa wysiłek mięśni. Pierwsze kilometry przypominają rundę honorową. Samochody przejeżdżają pod Łukiem Wellingtona, defilują pod Pałacem Buckingham, mijają Big-Ben i gmach Parlamentu. Przekraczają Tamizę przez Westminster Bridge, by dopiero później skierować się ku granicom rozległego Londynu. Pora wprawdzie jest wczesna, ale impreza tak barwna, że tysiące londyńczyków wylegają z domów i ustawiają szpalerem wzdłuż trasy przejazdu.
Samochodowy szlak wiedzie na południe przez Norbury, Croydon i Redhill do Crawley. Na półmetek gdzie wyznaczone jest miejsce dłuższego postoju. Kierowcy i pasażerowie znajdują tam chwilę wytchnienia, a widzowie niepowtarzalną okazję, by w świetle dnia przyjrzeć się bliżej oldtimerom. I chociaż terenu użycza imprezie miejscowy dealer Hondy, punkt nosi nazwę „Harrods Stop”. Brytyjski dom towarowy, słynący z wysokiej jakości i ogromnej różnorodności towarów, jest jednym z kluczowych partnerów przedsięwzięcia. Luksusowy dom towarowy Harrodsa mieści się od 1849 roku przy Brompton Road w Londynie. Nomen omen w swej obecnej postaci pochodzi z 1905 roku. Jest największym na świecie zabytkowym obiektem handlowym. Ma imponującą powierzchnię 90 tys. m2, a na kilku piętrach mieści aż 330 różnorodnych działów. Motto sklepu: „Omnia Omnibus Ubique” można przetłumaczyć: „Wszystko Wszędzie dla Wszystkich”. W Crawley nie ma jednak wszystkiego, bo Harrods zapewnia uczestnikom i widzom jedynie catering. Można więc napić się kawy, herbaty lub czekolady i skosztować łakoci, znanych ze sklepowych półek, dzięki stylowym, oldskulowym opakowaniom (www.harrods.com).
Każdy jest zwycięzcą
Po przerwie, której czas kierowcy muszą regulować samodzielnie, choć nie później niż o 13:45, samochody ruszają dalej. Przez Hammer Hill, Cuckfield, Burgess Hill i Clayton Hill do Madeira Drive w Brighton. Organizatorzy przewidują, że uczestnicy rajdu pojawią się tam między 9:54, a 16:30. Morskie fale grzechoczą kamyczkami na plażach Brighton, a na piersi każdego kierowcy, który przekroczył metę zawieszany jest pamiątkowy medal. W pewnym sensie wszyscy są zwycięzcami, choć istnieje także swoista sportowa klasyfikacja. Sporządzana w oparciu o dość przewrotnie pojmowane kryterium czasu, bo uczestnicy są zobowiązani nie przekraczać określonego limitu prędkości. Poprzeczka ustawiona jest na poziomie 20 mil na godzinę. O pozycji w rankingu decyduje w tej sytuacji zbliżenie się kierowcy do określonego przez organizatorów ideału. Norm odpowiednich do mocy silników.
Na trasie jest 13-milowy odcinek regulacyjny. Trzeba go pokonać w czasie wskazanym precyzyjnie dla każdej średniej prędkości – od 8 do 18 mil na godzinę (przedziały co 2 mile). Samochód, który porusza się z najmniejszą średnią prędkością, to jest 8 mil na godzinę, powinien przejechać ów odcinek w 97 minut i 30 sekund. Poruszający się z największą dopuszczalną średnią, czyli 18 mil na godzinę – w 43 minuty i 18 sekund.
Kto się zanadto pospieszy otrzymuje 2 punkty karne za minutę wyprzedzenia, kto się spóźni – 1 punkt za minutę, ale tylko do pół godziny, potem wypada z gry. Kto zatrzyma się na ostatnim punkcie kontrolnym za wcześnie, dostaje 30 dodatkowych punktów karnych, kto zaś minie linię końcową kontrolnego odcinka bez zatrzymania, w ogóle nie będzie klasyfikowany. Jeśli są jakieś utrudnienia w ruchu drogowym, jury je uwzględnia, korygując wynik kierowcy. Ciekawe jest przy tym to, że dla potrzeb wyścigu nie zatrzymuje się innych pojazdów. Kierowcy włączają się do ruchu na swoich niesamowitych maszynach, i – bez żadnej taryfy ulgowej – muszą przestrzegać kodeksu drogowego oraz zachowywać bezpieczny dystans między pojazdami. Znani z uprzejmości funkcjonariusze angielskiej policji doglądają porządku. Ale biada temu, kto zachęcony życzliwym uśmiechem wda się w dyskusję, bo to oni, zawsze, mają rację!
Rekordy, nie tylko na drodze
Wśród uczestniczących w rajdzie pojazdów dostrzegam napędzane silnikami spalinowymi i parą. Ba, są modele elektryczne. Wszystkie ciekawe, ale ostatnie intrygują mnie najbardziej, bo okazuje się, że napędy hybrydowe nie są wcale tak rewolucyjne jak sugerują współcześni producenci. Niezależnie zaś od rozwiązań technicznych, zachwycam się najbardziej designem. Najstarsze samochody przypominają bryczki, w których konia zastąpiono jakąś tajemniczą siłą. Numer startowy „001” przypadł najstarszej uczestniczącej w rajdzie 2014 roku maszynie. Truchutet Tonneau z 1888 roku wyglądem zachwytu może nie wzbudza, ale zainteresowaniem cieszy się większym niż legendarne, a jednocześnie rzadkie modele takie jak Panhard et Levassor KB Phaeton z 1903 roku czy o rok od niego młodszy Thornycroft.
Przed wyjazdem wpadł mi w oko krótki film na Youtube. Prezenterzy popularnego w Wielkiej Brytanii programu samochodowego „Wheeler Dealers” (Fani czterech kółek), Mike Brewer i Edd China, cieszyli się jak dzieci jeżdżąc automobilem Darracq L z 1903 roku. Stał długie lata u Edda w garażu. Gdy udało im się go wreszcie uruchomić, zapragnęli wystartować w słynnym rajdzie. Przez całą trasę wypatrywałem ich samochodu, ale bez rezultatu.
Zainspirowany wspomnieniami, przed zbliżająca się edycją 2015 roku (rajd odbędzie się w niedzielę 1 listopada), obejrzałem propozycję Bonhamsa. Podczas piątkowej aukcji, 29 października pod młotek pójdzie gotowy do udziału w rajdzie model z 1903 roku Clément AC4R (www.bonhams.com). Piękny, tyle tylko, że przewidywana cena (po przeliczeniu z funtów) waha się między 2,4 a 3 mln zł… Udział w imprezie też nie jest tani. Wpisowe waha się od 800 do 1500 zł w zależności od rodzaju pojazdu i terminu zgłoszenia. A trzeba jeszcze dodać koszty transportu auta, hotelu i garażu, pomnożone przez liczbę członków załogi. Owszem 50% wpisowego odzyskuje każdy kto w swoim samochodzie udostępni miejsce pasażera osobie wskazanej przez organizatorów. Wspaniale. Ale i tak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to właśnie koszty przedsięwzięcia tłumaczą, dlaczego organizatorzy liczą na aktywny udział niespełna 500 kierowców, spodziewając się jednocześnie kilkuset tysięcy kibiców. Tak czy inaczej jesienny rajd pozostaje dla mnie drugą obok czerwcowego Royal Ascot, najbardziej angielską w duchu imprezą i dlatego tak gorąco ją polecam.
INFO
Wszystko o rajdzie: www.veterancarrun.com
Informacje o Londynie: www.visitlondon.com; noclegi (wybierając kategorię wg cen i/lub standardu), w zakładce ‘Where to stay’.
Wypożyczenie roweru jest bardzo proste (dostępne dla każdego kto ukończył 14 rok życia); informacje na stronach Transport for London w zakładce ‘Cycling – Cycling in London – Renting a bike’: https://tfl.gov.uk/. Są tam uwzględnione zarówno rowery miejskie jak i adresy regularnych wypożyczalni, np. w firmie Londonbicycle www.londonbicycle.com) wypożyczenie modelu szosowego z karbonową ramą kosztuje 50 funtów za 1 dzień.
Z Brighton do Londynu można wrócić pociągiem – w sieci są dostępne rozkłady i cenniki kilku kompanii (po wrzuceniu w wyszukiwarkę słów Brighton to London train), np. www.tickets.southernrailway.com lub www.thetrainline.com.
Artykuł publikowany w jesiennym numerze 2015 magazynu „Witaj w podróży” (z drobnymi skrótami :).
* * * * * * * *
Na dwóch poniższych filmach, zaczerpniętych z kanału organizatora, znajdują się relacje z wyścigów z 2014 (3:14 min; www.youtube.com) oraz z 2013 roku (6:33 min; www.youtube.com).
0 komentarzy dotyczących “Wielka Brytania / Anglia – z Londynu do Brighton”