Adam Dąbek. Pracą i pasją związany z branżą piwowarską. Mistrz Zmianowy z Browaru w Leżajsku, w którym pracuje od ponad 35 lat. Birofil i kolekcjoner.
Zaczął od kilkudziesięciu etykiet piwnych otrzymanych podczas uczniowskich praktyk w browarze w Tychach. Dziś jest posiadaczem imponującego ich zbioru oraz innych przedmiotów związanych z piwowarstwem: szklanek, kufli, podstawek, otwieraczy…
Czy zajmuje się Pan również domowym warzeniem piwa?
Adam Dąbek (A. D.) Trochę. Ale z kolegami, nie sam. Bo żeby warzyć piwo trzeba mieć dom, a ja mieszkam w bloku. I nawet swoich zbiorów nie mam za bardzo gdzie pomieścić. Zwłaszcza szkła. To jest przecież 1650 szklanek i kufli. W domu trzymam około 700, w browarze 200 i w Muzeum Ziemi Leżajskiej 150. Ponad 500 przechowuję u mamy.
Najwięcej jednak jest etykiet. Jak duży to zbiór?
A. D. Około 30 tysięcy sztuk. Miałem dwa razy więcej, ale doszedłem do wniosku, że tego nie opanuję. Skoncentrowałem się więc na etykietach polskich piw, a większość zagranicznych spakowałem i wysłałem innemu kolekcjonerowi. Do Paryża. Jest Polakiem, pochodzi z Rzeszowa.
Czy są w Pana zbiorze przedmioty, które było trudno zdobyć? Jakieś białe kruki?
A. D. Zbieranie przychodziło mi zawsze jakoś łatwo. Jestem otwarty. Wymieniam się z innymi. Nie odmawiam, a inni nie odmawiają moim prośbom. Prowadzę spis kontaktów. Przed dwoma laty wysłałem 750 listów do kolekcjonerów w kraju. Rozsyłam też etykiety leżajskie. Od 36 lat. Dyrekcja o tym wie i akceptuje moje poczynania. U nas rozlewa się dziennie 1,5 mln butelek piwa. Jeśli wezmę od czasu do czasu z rozlewni nawet 200 czy 300 etykiet, to cóż to jest? A przecież to najtańsza forma reklamy.
A kontakty zagraniczne?
A. D. Oczywiście. Jakiś czas temu dostałem nawet list z Chin, z Szanghaju. Po Polsku! Było trochę błędów ortograficznych, ale gdyby był po chińsku, to jakbym go zrozumiał? Ten pan pracował w polskim konsulacie i trochę liznął naszego języka. Przysłał mi etykiety i poprosił o nasze. Potem zbiór chińskich się powiększył. Ostatnio napisał do mnie na przykład gość z Australii. Ten akurat nie, ale często zwracają się Polacy, którzy mieszkają za granicą. Kierują nimi sentymenty. Ja to nazywam regionalnym powrotem do korzeni.
Pana kolekcja jest imponująca. Jak ocenia ją Pan na tle innych?
A. D. Och, wcale nie jest taka ogromna. Są ode mnie więksi kolekcjonerzy. Choćby pan Piotrowski z Warszawy, który wydaje katalogi. Szacuję, że około 20 tysięcy osób w kraju podziela moją pasję. Stałe kontakty utrzymuję ze zbieraczami z 34 polskich miast. W mniejszych jest po jednym, dwóch. Ale w Warszawie, Wrocławiu czy Gliwicach przynajmniej po stu.
Które przedmioty uważa Pan za najcenniejsze? Białe kruki w Pana kolekcji.
A. D. Mam przedwojenne etykiety z browaru w Łucku, w tym również z czasów rewolucji. To miasto na Wołyniu, a browar należał do Pawła Zemana. Etykiety z nieistniejących browarów, na przykład z Jaszczurowa koło Żywca. 2 etykiety z czasów wojny z Cieszyna. Pierwsze podstawki pod piwo leżajskie z 1977 roku. Kwadratowe i ośmiokątne, niebieskie i zielone. Proszę sobie wyobrazić – kawałek tekturki, a na allegro osiągają dziś cenę 350 zł. Mam też szklankę z Leżajska ze skręconego szkła. Jedną z 6! To były wzory firmowych szklanek, wykonane na początku lat 90. w hucie szkła w Krośnie. Chyba okazały się za drogie, bo do większej produkcji nie doszło. Jedna z nich trafiła do mnie. Rarytas!
O szkle Pan wspomniał, ale jak Pan przechowuje etykiety? Czy je Pan jakoś chroni? Przed wilgocią, upływem czasu.
A. D. Papier owszem, trochę żółknie. Chociaż muszę powiedzieć, że farby, którymi je wykonano są całkiem odporne. Przyklejam na kartonach, i układam ostrożnie jedną na drugiej. Niektórzy używają foliowych kopert. Ja, okazjonalnie, zajmuję się też zbieraniem monet i wiem, że chowane w foliach śniedzieją. Karton sprawdza się lepiej. Zwłaszcza sztywny. Ale coś za coś. Moja kolekcja etykiet waży przez to przynajmniej 40 kg.
Czego się możemy dowiedzieć studiując etykiety?
A. D. Widać przede wszystkim jakościową zmianę. Polskie etykiety wyglądały dawniej tak jakby je zrobiono na gazetowym papierze. Nie przywiązywano do nich wagi, bo piwo rozlane do butelek i tak się sprzedawało. Od początku lat 90., kiedy weszły zachodnie firmy, widać staranie. Teraz przywiązuje się znaczenie nawet do tego żeby były równo naklejone. Ech… marketing!
Na żywieckim festiwalu zbieracze będą mogli odwiedzić namiot kolekcjonerski. Czy Pan się tam pojawi?
A. D. Tak, oczywiście. Giełda birofiliów to okazja do spotkań i wymiany z innymi kolekcjonerami. Zabiorę też trochę etykiet leżajskich.
Jak Pan jako ocenia żywiecki festiwal – czerwcowe Birofilia? Czy wizyty w Strefie Kolekcjonerskiej są owocne?
A. D. Festiwal ma wspaniałą atmosferę. A namiot kolekcjonerski jest akurat dla takich jak ja. Zakręconych. Ci co zbierają systematycznie, przyjeżdżają nawet z katalogami. Starają się uzupełniać braki. A są nie tylko etykiety. Ja znalazłem kufel z Leżajska. Takiego nie miałem. Nawet się zdziwiłem się, bo był sprzed 1990 roku, z czasów gdy marketing i reklama były działem w zakładzie. A jednak go przegapiłem. Z innymi kolekcjonerami najczęściej się tylko koresponduje. Tu jest okazja by kogoś poznać osobiście. I nie tylko z Polski. Ostatnio znalazł mnie w Żywcu jeden pan, który na stałe mieszka w Niemczech.
Będzie również konkurs etykiet piw domowych. O czym radzi Pan pamiętać projektantom? Co się musi znaleźć na etykiecie?
A. D. Przede wszystkim skład piwa. Co jest do niego dodane. Jaki słód, chmiel, drożdże, woda… Wydaje mi się wprawdzie, że ludzie patrzą głównie na zawartość alkoholu. Ale na etykiecie musi być podana również zawartość ekstraktu. Musi być widać jakie to piwo.
Jak można się zapoznać z pańską kolekcją?
A. D. Przy Muzeum Ziemi Leżajskiej działa od kilku lat stała „Wystawa Browarnictwa na Ziemi Leżajskiej”. Akurat wtedy, gdy dyrektorem naszego browaru był Holender, wyczytałem w Internecie, że w Amsterdamie likwidują muzeum browarnictwa i przekazują zbiory Heinekenowi. Namówiłem dyrektora żeby do nich zadzwonił, może i my coś zorganizujemy. Porozmawiał, i podarowali nam maszynę parową. Pochodziła z jakiegoś niemieckiego browaru kupionego przez Heinekena, a potem zamkniętego. Napędzała tam wszystkie urządzenia. Zmodernizowano ją i wyposażono w silnik. Zabytek ale wciąż sprawny. Udostępniłem tam część zbiorów i organizuję czasowe wystawy związane z piwowarstwem na świecie. Budynek, w którym się mieści ekspozycja pokazuję na stronie głównej mojego serwisu w Internecie (www.birofilia.cba.pl). To dawne czworaki, ale w tym miejscu od XVIII wieku stał browar włościański. Dwa razy go odbudowywano po pożarach, ale teraz nie ma już po nim śladu. Na stronie prezentuję też galerie zdjęć. Dołączam opisy, linki. Zapraszam, mam nadzieję, że strona spełni oczekiwania birofilów.
Ale skąd troska w Pana głosie, gdy rozmawiamy o zbiorach?
A. D. Nie wiem co z nimi zrobię? Komu przekażę? Może wnukom, a raczej wnuczkom, bo póki co dziewczynki chętniej coś gromadzą niż chłopcy. Kto wie, może zainteresują się kolekcją dziadka!
Czy tego właśnie życzyć kolekcjonerowi, birofilowi?
A. D. Tego też. I kolejnych ciekawych, rzadkich okazów.
A zatem białych kruków! I powodzenia! Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa przeprowadzona wiosną 2013 roku i publikowana w wewnętrznym magazynie Grupy Żywiec S.A. Prywatna strona kolekcjonera: www.birofilia.cba.pl
0 komentarzy dotyczących “Polska – 40 kilogramów”