Azja Indie

Indie / Sunderbans – rejs wśród mangrowców

Mangrowce to niewysokie drzewa o szarej korze i niewielkich pokarbowanych listkach, wspierające się na charakterystycznych pałąkowatych korzeniach.

W najrozleglejszej delcie Ziemi, jaką na pograniczu Indii i Bangladeszu tworzą rzeki Ganges, Brahmaputra i Meghna, znajduje się 56 zalesionych wysp. Porasta je mangrowcowy las, największy tego typu zespół roślinny na świecie wpisany w latach 90. XX w. na listę UNESCO.

U wrót parku
Podróż po delcie zaczyna się na przystani niewielkiej miejscowości Gadkhali. Kilka sklepików, świątynia i promy nieustannie kursujące między brzegami rzeki Bidya. Od Kalkuty to niespełna 100 km, ale dojazd zajmuje dobre 3 godziny. Z przyjemnością rozporostowujemy więc kości, spacerując po pokładzie dużej motorowej łodzi. Spod pokładu dolatuje zapach curry i warzyw. Bosman i kucharz w jednej osobie pitrasi potrawę, którą bez względu na ingredienty będziemy jeść przez następne dwa dni bez mała na okrągło. Niezależnie bowiem co się znajdzie w kotle – również ziemniaki i jajka – wszystko zostanie zasypane przyprawami.

Rozłożeni wygodnie na dziobie, obserwujemy rzekę, na której panuje nieustanny ruch, bo oprócz nas w głąb parku narodowego Sunderbans płynie wiele innych łodzi. Ponadto kręcą się rybacy. Ich łódki są znacznie mniejsze, mają postrzępione żagle i są zasłane sieciami. Kobiety pomagając mężczyznom, ciągną więcierze przy brzegu, naprawiają nadwątlone wylewami rzeki wały, pomagają przy naprawie i konserwacji wyciągniętych na brzeg łodzi. Rozrzucone na wałach domostwa kryją dachy z trzciny. Gdzie niegdzie łopocą chorągiewki znacząc niepozorne budynki świątyń. Niespełna dwie godziny później opuszczamy gęściej zamieszkały rejon i wpływamy do sanktuarium przyrody.

W oczekiwaniu na drapieżnika
Okazuje się jednak, że to dopiero parkowe obrzeża. Za kolejnym zakrętem rzeki czar dzikiej puszczy pryska, bo wita nas tłum ludzi na przystani. U bram turystycznej bazy jaką jest państwowy Sajnekhali Tourist Lodge przycumowało kilka innych statków. Kilkadziesiąt osób wysypuje się na drewniane molo. W ośrodku panuje gwar, biegają dzieci. Wielu mieszkańców Kalkuty chętnie przyjeżdża tutaj na weekend. Są też turyści ze Stanów i ze Skandynawii. Wszystkich ekscytuje nadzieja spotkania z dzikimi zwierzętami, zwłaszcza z drapieżnikami, z królem puszczy – bengalskim tygrysem na czele. Około 400 wielkich kotów żyje na terenie Sunderbans (w całych Indiach ich ilość szacuje się na 1800). Ale to ogromna przestrzeń. Ponad 9,5 tys. km2 (1/3 należy do Indii). Zaledwie piąta część obszaru jest dostępna dla turystów, ale to i tak kawał puszczy, labirynt kanałów i rzek oraz ciągnące się kilometrami mangrowce, kryjące przed oczami przybyszów tajemnice przyrody.

Ze względu na dzikie zwierzęta lodge jest ogrodzony. Przy płocie wznosi się jednak widokowa wieża. Drzewa sięgają po horyzont. Jednak tuż za płotem wykopano zbiorniki na słodką wodę, i wyrąbano promieniście rozchodzące się kilkustemetrowe przesieki. Słodka woda ma przyciągać zwierzęta. Główny – jak się potem dowiadujemy – parkowy sposób na ich obserwowanie nie sprawdza się tym razem. Obecność podekscytowanych ludzi zniechęca i żadno zwierzę nie podchodzi tego wieczoru do wody.

Jedynie wszędobylskie rezusy nie sprawiają zawodu. Wyciągają odważnie łapki po smakołyki. Ba, próbują udowodnić kto tu rządzi. Szczerząc zęby, fukają i doskakują na tyle blisko, że nawet dorosli mężczyźni cofają się zdeprymowani. Rankiem zaś budzą się pierwsze i uganiając po dachach robią turystom pobudkę. Gdy wejdą do pokoju przez niedomknięte okno, rozrabiają na całego. Buszując po bagażach szukają jedzenia. A zachęcone chrupką czy ciastkiem, czychają na dogodny moment i chwytają całe opakowanie. Potem pokrzykując radośnie uciekają z łupem.

Wśród mangrowców
Kolejny dzień zaczyna się od wizyty w wiosce po przeciwnej stronie rzeki. Jest tam zaledwie kilka zabudowań, ale uliczki są tak naprawdę jednym spożywczym targowiskiem. Asortymentu straganów dopełniają aromatyczne, spiralnie skręcone kadzidełka do odstraszania komarów oraz podsatwowe artykuły gospodarcze. Ceny – niewygórowane. Brokuły, bakłażany, ziemniaki, jajka, banany, przyprawy i herbata trafiają do naszego koszyka. A, zapomniałbym o smakołyku jakim jest shobida, popularny w Indiach owoc wielkości kiwi w skórce ziemniaczanego koloru. Rośnie na drzewach, jest przyjemnie słodki i soczysty. Ashok, nasz przewodnik i bosman częstowani owocami nie podzielają entuzjazmu. – Pochodzimy z tej wioski – mówią. – Shobida rośnie przy każdym domu.

Dość szybko dopływamy do linii wyznaczonej bojami i zardzewiałego statku ze znakami stopu. To strażniczy posterunek. Trzeba pokazać przepustkę i dopiero po zakończeniu formalności otwiera się brama sanktuarium przyrody. Za posterunkiem nie ma już wiosek, lodge’ów ani żadnej cywilizacji poza ogrodzonymi punktami strażniczymi. Tylko tam można dobić do brzegu i wyjść na ląd. Tam także są wieże obserwacyjne i przyświecająca przybyszom nadzieja, że do przygotowanego przez ludzi wodopoju podejdą zwierzęta. Po dwóch próbach uwieńczonych oglądaniem jedynie małej grupki jeleni, rezygnujemy jednak i płyniemy nie zatrzymując się więcej przy posterunkach.

Dzień w pełni, słońce wysoko, ludzi dzużo… Szanse na ogladanie zwierząt znikome… Zaszyły się na pewno gdzieś w puszczńskim cieniu. A na rzece jest pięknie. Wśród drzew uwijają się ptaki, maleńkie kolorowe zimorodki i duże białe czaple. Kilka razy spotykamy warany. Mają kolor tak upodobniający je do błota, że te ponad metrowe jaszczury zauważamy w ostatniej chwili. Najwiekszą atrakcją są krokodyle. Jednego wypatrujemy z oddali. Wygrzewa się właśnie na słońcu, ale gdy nasz sternik zatacza koło, żeby podpłynąć bliżej, zwierzę zsuwa się z błotnistego brzegu i znika pod wodą.

Z przyrodniczego punktu widzenia mangrowce są słonoroslami. Dostarczają garbników, olejków eterycznych oraz cennego drewna. Tutaj są chronione. Mają ciekawe, długie i wysokie korzenie podporowe. Tworzące oryginalną plątaninę nie tylko umożliwiają drzewom umocowanie w błotnistym, grząskim gruncie, ale również pobierają tlen i filtrują sól. Wyrastają do wysokosci 1,5 m. Rano woda była bardzo wysoko. Z każdą godziną się obniża. W ciągu doby różnica poziomu dochodzi do 2-3 metrów. W porze monsunowej jest jeszcze większa. Korzenie sprawiają, że drzewa nie toną w wodzie. Mimo to, i tak nigdy nie osiągają większych rozmiarów.

Wola Bonobibi
Przy strażnicach jest zawsze mała świątynia poświęcona Ma Bonobibi – bogini puszczy. Jednym z zajęć mieszkańców delty było zbieranie miodu dzikich pszczół. Największe zagrożenie dla zbieraczy stanowiły tygrysy. Ponieważ jak wieść niesie drapieżnik nie atakuje z tyłu, zbieracze zakładali na plecy maski z oczami. Na wszelki wypadek oddawali się także bogini w opiekę. Legenda głosi, że małego chłpca, który szukał miodu napadł jednak tygrys. Chłopiec pomny nauk matki zaczął głośno wzywać pomocy Bonobibi. Za jej wstawiennictwem, władca tygrysów uzbrojony w wielka maczugę Dakshinroy przepędził drapieżnika. W kapliczkach są wszyscy bohaterowie tej opowieści.

W labiryncie rzek i kanałów czas szybko mija. Miejscami, w rozlewiskach rzek Bidya i Matla woda wygląda jak otwarty akwen. A że smak ma słony ze względu na pływy pobliskiego oceanu, tym trudniej oprzeć się wrażeniu, że wypłyneliśmy do Zatoki Bangalskiej. Jednak nadal płyniemy po rzece. Nawet jeśli koło łodzi pojawią się delfiny. W delcie żyje bowiem lokalna odmiana. Mniejsze niż spotykane na oceanie, stanowią wesołą kompanię dla łodzi.

O zachodzie słońca wracamy do lodge’u. Niby nic się nie działo, a jednak po całym dniu pływania i obserwowania przyrody, śpimy tak smacznie i mocno, że nie budzą nas harce rezusów. Rano czas pożegnać Sunderbans i wracać do Kalkuty. Rejs powrotny zajmuje trzy godziny, a przejażdżka samochodem – kolejne trzy. W mieście hałas, tumult, korki i tłok. Ruch przyprawia o zawrót głowy, a hałas jest jak uderzenie maczugą Dakshinroya. Ale to nic, wystarczy zamknąć powieki, aby przed oczami przesuwał się uspokajający zielony pas mangrowców na brzegach szarej rzeki.

Tygrysy natomiast, najlepiej obserwuje się w lasach centralnych Indii, zwłaszcza w parkach narodowych Bandavgarh i Kanha w regionie Madhya Pradesh. Poszukiwanie drapieżników łączy się tam ze sporymi emocjami. A prawdopodobieństwo, że wyprawa zakończy się sukcesem jest bardzo duże. Wizyta w Sunderbans jest czymś diametralnie odmiennym. Jest receptą na wytchnienie, opalanie się na pokładzie kołyszącej lekko łodzi (do monotonnego warkotu silnika łatwo się przyzwyczaić). Mangrowce uspokajają. Powietrze jest czyste i wcale nie trzeba wypatrywać oczu za tygrysem. Jeśli Bonobibi zechce – zobaczymy drapieżnika. Jeśli nie… Rejs po delcie jest sam w sobie niepowtarzalnym przeżyciem.

INFO
www.india-wildlife.com

Tekst był publikowany na łamach „Rzeczpospolitej” (2007)

0 komentarzy dotyczących “Indie / Sunderbans – rejs wśród mangrowców

Skomentuj jeśli chcesz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.